14 lat dzieli nas – bywalców Teatru im. J. Osterwy w Gorzowie – od ostatniej premiery Fredrowskiej „Zemsty”. W 2009 reżyserował ją Andrzej Rozhin. I wówczas, i dziś, i po każdej innej, wychodzący pytali, pytają i pytać będą: „No i jak?”
No i jak? Ano tak, że od sobotniego wieczora 11 marca, sypią się pochwały w kierunku realizatorów i wykonawców przedstawienia z reżyserem
Andrzejem Ozgą na czele. „Super. Bomba. Wspaniale. Rewelacja. Bardzo dobry spektakl. Cudowny wieczór ze sztuką”, itd., itp. Ja bym podpisała się pod stwierdzeniem „Mnie się podobało”. To oczywiście oznacza, że nigdy nie jest tak, by nie mogło być lepiej.
Absolutnie na wyróżnienie zasługuje kreacja aktorska Rejenta Milczka, którą stworzył
Przemysław Kapsa. Konsekwentna od początku do końca, oddająca charakter bohatera, mającego jakieś nadprzyrodzone kontakty z Najwyższym, o czym świadczą świetnie podkreślone sceny ze słynnym zdaniem: „Niech się dzieje wola nieba, z nią się zawsze zgadzać trzeba”, po którym za każdym razem uderza piorun i słychać groźny grzmot, a na twarzy Milczka jawi się szelmowski uśmieszek. Tak więc w Milczku wszystko było super, by zacytować sobotnie zachwyty. I chyba przez tę wyjątkowo spójną i świetnie zagraną postać, widać nierówność przedstawienia.
Salwy śmiechu, które z widowni wybuchały po partiach Papkina – momentami wręcz brawurowo zagrał go
Jan Mierzyński – pokazały pokłady ogromnych możliwości naszego aktora. Bardzo udanie wcielił się w tę poczciwą acz komiczną postać ze wszystkimi jej reakcjami i śmiesznościami. Za to wyjście poza siebie należy się głęboki ukłon. Gdyby jeszcze to wyjście udało się utrzymać po całości.
I
Artur Nełkowski jako Cześnik Raptusiewicz znalazł w sobie inność. W klasycznej scenie dyktowania listu po prostu wyszedł – jak to się dziś modnie mówi – z własnej strefy komfortu i stąd ode mnie duże brawa.
Powiedzieć, że jego marszałek Dyndalski to spokój i opanowanie, to jakby nie powiedzieć nic.
Cezary Żołyński stworzył postać, której owego spokoju i opanowania nie jest w stanie zmącić żadna awantura czy nawet strzelanina. Świat po prostu dzieje się wokół niego.
Podstolina – w tej roli
Joanna Rossa – i Wacław –
Mikołaj Kwiatkowski – po raz pierwszy nie pozostawili żadnych złudzeń, co do łączących ich intymności i obalili odwieczną wątpliwość: Było coś między nimi, czy nie było?
Klara, synowica Raptusiewicza –
Magdalena Kasperowicz – i wymieniony wyżej Wacław, to młodość, targana różnymi emocjami i trochę uwspółcześniona.
Są jeszcze mularze, czyli
Dominik Jakubczak i
Oliwer Witek, grający niezbyt rozgarniętych pracowników, których okręca sobie wokół palca Rejent.
Perełką spektaklu jest Perełka, czyli kuchmistrz, świetnie zagrany przez
Beatę Chorążykiewicz i tak ucharakteryzowany, że gdyby nie głos, nie dałoby się jej rozpoznać.
Dziwną rolę miał
Maciej Kotlarz jako milczący Śmigalski. Nie rozumiem tych jego treningów na początku spektaklu, tych pompek i prezentowania wysportowanego torsu przy podciąganiu się na drabince. Ta współczesność nie miała w spektaklu żadnego odniesienia, jedynie odciągała moją uwagę od dialogu, który w tym czasie dział się na scenie. Zbytnio zaabsorbowało mnie myślenie: Po co to?
Wreszcie postać Kobiety –
Tina Popko – która z koromysłem pojawiała się na początku i końcu obu aktów, śpiewając po ukraińsku pieśń napisaną współcześnie, jest dla mnie kroplą, która przelewa dzban. Nie znajduję żadnego uzasadnienia dla tego zabiegu. Oczywiście wiem, dlaczego się pojawił, ale logicznie on tu nie pasuje, a nawet wprowadza niepokój, który wśród ludzi dostrzegam coraz częściej. Rozumiem solidarnościowe działania związane z sytuacją wojny w Ukrainie. Rozumiem takie, a nie inne wyeksponowanie sprowadzonych z Lwowa obrazów Jacka Malczewskiego w Muzeum Narodowym w Poznaniu. Rozumiem potrzebę manifestowania, po której stronie stoimy, ale taki pomysł w „Zemście” staje się kompletnie nieczytelny. I nie przekonuje mnie tłumaczenie, że Aleksander Fredro pochodził z okolic Lwowa (urodził się koło Jarosławia), że taką muzykę śpiewano nie tylko we dworach, bo na Boga, w tamtych czasach we Lwowie Polacy raczej mówili i śpiewali po polsku, a poza tym akcja komedii dzieje się na polskim Podkarpaciu. Skąd więc pomysł tłumaczenia na ukraiński?
Reżyser Andrzej Ozga w programie pisze: „Gdyby Rokiem Aleksandra Fredry ogłoszono rok 2024 (
obchodzimy go teraz –
dop. HK), wypadłby on dokładnie 200 lat po prapremierze „Zemsty”, która miała miejsce w teatrze Jana Nepomucena Kamińskiego we Lwowie. I może warto byłoby poczekać…”
Idąc tym tokiem myślenia i kończąc moje refleksje na temat ostatniej premiery „Zemsty”, powiem: Może warto było – jeśli już – zostawić tę pieśń w polskiej wersji…
A na spektakl koniecznie idźcie.
Hanna Kaup
foto Teatr im. J. Osterwy
Aleksander Fredro „Zemsta” – premiera 11 marca 2023 r.
Reżyseria i redakcja tekstu: Andrzej Ozga
Scenografia i kostiumy:
Joanna Sapkowska
Muzyka:
Marek Zalewski
Reżyseria światła:
Monika Sidor
Asystent reżysera: Beata Chorążykiewicz
Tekst piosenki:
Krystyna Hrukhovska
Choreografia układu fechtunkowego: T
omasz Abramski i Dariusz Bielecki
Inspicjent – sufler: Beata Chorążykiewicz
Cześnik Raptusiewicz – Artur Nełkowski
Klara, jego synowica – Magdalena Kasperowicz
Rejent Milczek – Przemysław Kapsa
Wacław, syn Rejenta – Mikołaj Kwiatkowski
Podstolina – Joanna Rossa
Papkin – Jan Mierzyński
Dyndalski, marszałek – Cezary Żołyński
Śmigalski, dworzanin Cześnika – Maciej Kotlarz
Mularz I – Dominik Jakubczak
Mularz II – Oliwer Witek
Perełka – Beata Chorążykiewicz
Kobieta – Tina Popko