Sobotni „Dobry wieczór Gorzów” skradł tzw. stand up
Czesława Mozila.
Od ostatniego występu Czesława Mozila w gorzowskim Jazz Clubie Pod Filarami minęło sześć lat. Tamten „Solo Act”, czyli „Spowiedź pana z telewizji”, to było duże zaskoczenie.
Pisałam o tym tu:
https://www.egorzowska.pl/pokaz,hanna_kaup,5854,
Sobotni program owszem, nawiązywał do wspomnień emigranta i historii jego życia, relacji z matką – polonistką czy kontaktów z kolegami różnych wyznań, ale przede wszystkim skupił się na czasie współczesnym, ze szczególnym uwzględnieniem okresu pandemii. Tak jak przed laty artysta wystąpił z akordeonem i swoim niewielkim klawiszowym Casio, na którym – jak podkreślał – nie grywają wielcy – ale dodał jeszcze jeden element swoistego teatru – statuetkę Sojusznika Roku w Kampanii Przeciw Homofobii. Był chętny usunąć ją ze sceny za jedyne 2 tys. zł.
Ten motyw, jak i wiele innych, łącznie ze słowami piosenek, które wykonywał, należało i zawsze należy interpretować tak, jak się interpretuje dzieło sztuki, plakat czy poezję.
Wielokrotnie Czesław Mozil zaznaczał, że coś jest historią, która przecież naprawdę nigdzie się nie zdarzyła, jak choćby w piosence, którą napisał pod wpływem ubiegłorocznego lockdownu, gdy na warszawskim osiedlu w gorące dni okna domów były pootwierane, a za tymi oknami biły serca kochających mężów. Prawdziwie kochające serca, prawdziwych Polaków, które biją tak, bo tak kochają… To był niezwykle przejmujący moment koncertu.
Tym razem do programowej melorecytacji Czesława Mozila dołączyła i często wracała w opowieści przeinteligentna żona, świadoma jego charakteru, potrzeb i tęsknot. To ona miała prosić menagera, by wreszcie zorganizował Czesławowi jakiś koncert, choćby w lesie, bo ego męża jest tak wielkie, że zagra nawet dla ptaków. Za darmo. Byle go słuchały.
I tak jak poprzednim razem stand up Mozila – który nie jest prawdziwym stund upem, bo tam przede wszystkim mocno się przeklina – to była zabawa i refleksja – żeby nie powiedzieć smutek – w jednym. I o to chodziło, by zamieszać odbiorcy w głowie, by pokazać, jak jesteśmy podobni i jak się możemy różnić. A obserwacja reakcji publiczności potwierdziła, że artysta osiągnął cel, bo ci, którzy w jednej chwili zaśmiewali się z jego opowieści, za moment sztywnieli, bo pojawiał się niewygodny dla nich temat. Ale wytrwali do końca. Słuchali i – mam nadzieję – nad tym, co usłyszeli i zobaczyli, myśleli jeszcze po powrocie do domu.
Po koncercie
Dawid Gdula napisał na FB: „Naprawdę świetna sprawa, te wieczory (gdyby jeszcze Mozil śpiewał a nie gadał)”. Ja powiem inaczej. To była wyjątkowa lekcja, a Mozil gadał tak, że mógłby już wcale nie śpiewać…
Tekst i foto Hanna Kaup
Kliknij w wybrane zdjęcie aby powiększyć
Oni tu zostają
„Zostaję!” to hasło nowej kampanii promującej Gorzów, która ma zwrócić uwagę na zalety naszego miasta, dzięki którym jest ono doskonałym ...
<czytaj dalej>Pielgrzymki
Tegoroczna piesza pielgrzymka powołaniowa odbędzie się w sobotę w sobotę 27 kwietnia.
Wyjście pielgrzymki na trasę z Paradyża do Rokitna nastąpi ...
<czytaj dalej>200 lat dla pani Zofii
Nieczęsto zdarza się, aby tradycyjnie śpiewane „sto lat”, z racji chwili, modyfikowano w sekwencji życzeń na lat „dwieście”. Tak właśnie ...
<czytaj dalej>Prezydent w ministerstwie
Prezydent Gorzowa w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego.
- Z doświadczenia wiem, że najważniejsze są relacje bezpośrednie. Ustalenia, które zapadają wtedy ...
<czytaj dalej>