
Prezentujemy część drugą historii
Janiny Orłowskiej z Zawarcia. Jest częścią projektu Stowarzyszenia Św. Eugeniusza de Mazenoda "Łączą nas ludzie i miejsca."
Część pierwszą przeczytasz tu:
http://www.egorzowska.pl/pokaz,czlowiek,7043,
Wspomnienia z dzieciństwa
To, kim i jaka jest Janina Orłowska, zawdzięcza swojemu pochodzeniu i wychowaniu. Zawsze wymagała, by ludzie byli uczciwi i kulturalni, bo to wyniosła z domu. Jak twierdzi, wiele pamięta z dzieciństwa, ale najbardziej Święta Wielkanocne. - Bo był wtedy taki zwyczaj, że wszystko szykowało się przez tydzień. Trzeba było zabić wieprza, była kurka nie kurka, gąska nie gąska albo indyk. Ale prosiak upieczony obowiązkowo na stole i dużo ciast trzeba było upiec. Gościna też była długa. Najpierw przychodzili miejscowi młodzi ludzie śpiewać pod oknem "Wesoły nam dzień dziś nastał". To była różna młodzież, katolicy i prawosławni, z dużą łubianką. Gospodarz musiał zaprosić ich do domu i ugościć. Jak byli to starsi, to i wódeczka, i zakąska, i obowiązkowo kolorowe jajeczka do kosza - wspomina z uśmiechem.
Inne wspomnienia nie są tak radosne. - Jako dziecko przeżyłam szok, bo wywozili nas strasznie - mówi.
Rodzice Janeczki mieli duże gospodarstwo i służbę. Byli więc traktowani jak wrogowie ludu. Groziła im wywózka na Sybir, dlatego długo się ukrywali. Dzieci pozostawały wtedy pod opieką dziadków, więc jakoś udawało się odwlec moment wyjazdu do Polski. - My dzieci z dziadkiem i z babcią mieszkaliśmy to w budynku, to ukrywaliśmy się po stogach siana, w stodołach, w chlewikach, w lesie czy w lepiance - dodaje pani Janina. - Często nachodzili nas, bo chcieli wywieźć, ale przecież starszych ludzi z takimi maluchami jak my im się nie opłacało ruszać. Naprawdę, cudem rodzice uniknęli wywózki na Syberię. A jak mieliśmy wyjechać do Polski, to już była taka odwilż, że zaprzestali nękania nas. No i jako wrogowie komunizmu mogliśmy wyjechać. Trzeba było się spakować i jechać, bo nie było możliwości tam przeżyć. Odetchnęliśmy z ulgą, bo wtedy wszyscy zagrożeni wywózką na Syberię mogli wyjechać w drugim kierunku. Zabraliśmy trochę różnego dobytku: krówkę, owcę i dwa worki chleba suszonego, by przeżyć. Jechaliśmy chyba ze dwa czy trzy tygodnie tam, gdzie był kierowany transport. Nie wolno było opuścić go samowolnie - kończy.
Podróżować, by zrozumieć Ewangelię
Tak się złożyło, że pani Janina nie założyła własnej rodziny. Do dziś mieszka sama, ale nie narzeka. Jest zadowolona ze swojego życia.
- Nic bym w nim nie zmieniła - uśmiecha się. - Co najważniejsze, chciałam poznać świat. Jak miałam odejść na emeryturę, otworzyła się granica na zachód. Marzyłam o tym, bo jak chodziłam do kościoła, to nie rozumiałam Ewangelii. Nie wiedziałam, co to jest góra Synaj czy góra Tabor. Dla mnie Pismo Święte było bardzo trudne, a nigdzie nie było objaśnień. Chciałam więc zobaczyć to, o czym tam jest napisane. Pierwszy mój wyjazd w 1990 r. to był Rzym. A wyjechałam z grupą Klubu Inteligencji Katolickiej. Poznałam tam ludzi, z którymi się zorganizowaliśmy i sami na własny koszt wyjechaliśmy. Wszystko załatwialiśmy przez telefon. Ktoś wynalazł miejsce w Rzymie, potem nocowaliśmy po parafiach, no i udało się nam umówić z papieżem na audiencję. Trzy dni czekaliśmy na to spotkanie, ale jak z Rzymu wyjechać i nie widzieć papieża, w dodatku jeszcze Polaka. No i udało się. Mam nawet zdjęcie z Janem Pawłem II - mówi zadowolona.
Ponieważ na wycieczkę do Włoch pojechali z oblatem z parafii ojcem Janem Wnukiem, gdy papież musiał opuścić Rzym, udali się do klasztoru oblatów. - Z dachu robiliśmy zdjęcia. To dla nas był szok, bo z tego dachu cały Rzym widać - opowiada. - Poza tym wtedy można było jeździć autokarem od kościoła do kościoła, od świątyni do świątyni, więc zwiedziliśmy prawie wszystkie. Cudownie było, a spaliśmy na parkingu. Jedzonko mieliśmy z Polski, także chleb specjalnie dwa razy pieczony. Dzięki temu dwa tygodnie mógł leżakować bez pleśni. Upiekli nam go w piekarni na rogu Mickiewicza i Mieszka I. Był specjalnie zapakowany w folię. No i jajek mieliśmy tyle pod podłogą. Ja załatwiłam kilo kabanosów, które dopiero wchodziły w życie. Miał je jedyny sklep na Hawelańskiej. Pani ekspedientka poprosiła producenta o ekstra kilo kabanosów dla mnie, by z tydzień wytrzymały w temperaturze chociaż 25 stopni. Nie pamiętam, ile zapłaciłam, ale nie były tanie. Jednak z uwagi, że jadę do świętego miejsca, miałam ulgę i tylko musiałam zmówić Zdrowaśkę.
Najpiękniejszy kraj na świecie
Pani Janina nie pamięta, ile podróży odbyła, ale zwiedziła niemal całą Europę. Była też w Ceucie na kontynencie afrykańskim. W 1996 poleciała do Ziemi Świętej, do Nazaretu, potem do Kairu w Egipcie. Dotarła do Gruzji, Mińska, do Turcji oraz Medjugorie. Chciałaby jeszcze podróżować, ale ogranicza się, bo raz - wiek, a drugie - czasy niespokojne. Na pewno chciałaby poznać wszystkie sanktuaria w Polsce.
Jej najcenniejszą pamiątką są wspomnienia. Układa je w albumach. Jeden z nich, najważniejszy, ma chyba ze 100 lat. - Nie przywiązuję wagi do biżuterii, choć piękną uwielbiam - mówi. - Mam pierścioneczki z różnych stron świata. Często je zakładam, bo wtedy wspominam czasy, gdy je zdobywałam, np. w Soczi, Kijowie, Turcji, Chorwacji.
Czy pani Janina myślała, żeby zostać gdzieś w świecie? - Nie, nie chciałam tego - odpowiada. - Najpiękniejszy kraj na świecie - pani podkreśli to sto razy - najpiękniejszy kraj na świecie to jest Polska. Najpiękniejszy kraj, w którym można mieszkać całe życie.
Tekst i foto Hanna Kaup
Kliknij w wybrane zdjęcie aby powiększyć
Cynizm i manipulacja
Kiedy myślisz, że władze miasta nie mogą wymyślić już nic głupszego, przychodzi Gorzów Wielkopolski i mówi: "Potrzymaj mi wodomierz".
Nowy pomysł, ...
<czytaj dalej>Umowy koalicyjne bez podstaw prawnych
Samorządowe "umowy koalicyjne": polityczna konieczność czy wypaczenie demokracji?
W samorządach, w których w ostatnich wyborach Koalicja Obywatelska nie wprowadziła swojego prezydenta/wójta/burmistrza, ...
<czytaj dalej>Bezrobocie w górę
W lutym w Gorzowie było zarejestrowanych 1 508 bezrobotnych; ich liczba wzrosła o 62 osoby; wyrejestrowano 358 osób, zarejestrowano 420. ...
<czytaj dalej>