
Rozmowa z rektorką Wyższej Szkoły Biznesu w Gorzowie
Anną Czekirdą.
Czym są mediacje i dlaczego przypisuje im się tak dużą wagę?
– Mediacje to sposób na rozwiązywanie konfliktów między zwaśnionymi stronami przy współudziale mediatora, który powinien wysłuchiwać strony, moderować rozmowę i kierować na rozwiązanie, a nie sugerować je. Mediacje mogą też być zlecone przez sąd, kiedy strony złożyły pozew, ale szukają rozwiązania polubownego i szybszego. Jednym z największych plusów jest to, że kiedy strony rozmawiają ze sobą przy udziale mediatora, mogą powiedzieć wszystko. Mogą wyrzucić z siebie wszelkie żale, na co nie ma czasu i możliwości w sądzie. Tam muszą konkretnie i bez emocji odpowiadać na pytania, które sąd zadaje. W przypadku mediacji, można z siebie wyrzucić wszystko, „co nam leży na wątrobie”.
Mediacje rodzinne bywają skomplikowane…
– Bardzo często jest tak, że w rodzinie źródło konfliktów jest zupełnie inne niż przedmiot sporu. Ludzie kłócą się np. o opiekę nad dzieckiem, o podział majątku, a w rzeczywistości np. chodzi o to, że żona ma zadrę, bo mąż ją zdradził i nawet nie przeprosił. Mieliśmy takie sprawy, które ciągnęły się bardzo długo na zasadzie „golono strzyżono”, gdzie ani jedna, ani druga strona nie chciała zejść ze swoich żądań, a potem się okazywało, że pan nawet nie powiedział słowa „przepraszam”. I panią to bardzo bolało, bo nie dość, że się zachował nie fair, to jeszcze nie miał żadnego poczucia winy za swoją zdradę. A wszystko wyszło w momencie rozmowy z drugą stroną, kiedy mediator zapytał, czy mężczyzna chociaż przeprosił. On wyznał, że nawet nie pomyślał, że trzeba w ten sposób postąpić. I dopiero kiedy się spotkali razem, kiedy to wypłynęło, okazało się, że już wszystkie następne kroki mogły iść sprawniej. Bo mediacja jest nie tylko prowadzona razem, ale są spotkania indywidualne dla obu stron. Wtedy rozmawia się z każdym z osobna i wysłuchuje się wszystkiego, co mają do powiedzenia. Tu lody zostały przełamane. A podaję tę historię bez nazwisk, żeby pokazać, jak to działa, jak drobne rzeczy mogą mocno blokować postęp sprawy. One nie wyszłyby w czasie rozprawy sądowej, a wychodzą w czasie mediacyjnych rozmów, kiedy pozwalamy osobom się wygadać. Pozwalamy, by sięgnęły nawet do dawnych czasów, do sytuacji, które tkwią jak zadra.
Czyli trzeba oczyścić zalegania.
– Dokładnie tak. Jak już jest oczyszczone pole do rozmowy, przechodzimy do konkretów, do przedmiotu sporu, do tego jak chcemy go załatwić. Jest czas, żeby wszystko przemyśleć, spotkać się ponownie, przedstawić swoje stanowisko, czyli to na czym stronom zależy.
I tu finał zależy od obu stron, a nie od sędziego, który sam analizuje dokumenty i jednoosobowo wydaje wyrok.
– Tu zawiera się ugodę. I ta pierwsza część psychologiczna jest bardzo ważna. Druga sprawa, że mediacje są tańsze, bo stawka mediatora jest nieporównywalnie niższa od stawki prawnika. Poza tym one są szybsze, bo sąd wyznacza sprawy w określonym czasie i to trwa, a tutaj, jeśli można znaleźć jakiś konsensus, to bywa, że on pojawia się już na pierwszym spotkaniu. Formułuje się wtedy ugodę, pod którą podpisują się obie strony, i ona jest równoważna z wyrokiem sądowym.
Jako Wyższa Szkoła Biznesu współrealizujecie projekt Centrum dla Rodziny w Bogdańcu.
– Tak. I ta część projektu dotyczy mediacji rówieśniczych. Przede wszystkim prowadzimy spotkania dla dzieci i młodzieży, czyli od przedszkola do ósmej klasy. I jest to narzędzie, w tym przypadku połączone z podejściem psychologicznym, które uczy dzieci, po pierwsze: wyrażania emocji, że trzeba powiedzieć „przepraszam”; po drugie: w jaki sposób grzeczny i ugodowy można dogadać się z kolegą czy koleżanką, którzy zrobili coś przykrego, może nawet niechcący, może nawet nie zdawali sobie sprawy, że to sprawi komuś przykrość. Budzimy świadomość, w jaki sposób te relacje między dziećmi powinny być nawiązywane i w jaki sposób wyrazić emocje czy złe odczucia, które w nich siedzą, podać je tak, by nie zrazić i nie urazić drugiej strony.
Dzieci tego nie potrafią, dlatego zwykle wybuchają, krzyczą. Nie mają takich kompetencji, choć i dorośli często tego nie potrafią…
– Tak. Te warsztaty prowadzone są w formie zabawy. I jest np. pani Żyrafa i pan Szakal, którzy się miedzy sobą kłócą. Okazuje się, że wcale Szakal nie chce zrobić krzywdy Żyrafie, która jest mądrzejsza i wie, w jaki sposób rozmawiać, a on nie. W związku z tym trzeba go nauczyć, jak powinien się zachowywać, żeby być w dobrych relacjach z innymi zwierzętami.
Które placówki uczestniczą w spotkaniach?
– W projekcie bogdanieckim uczestniczą dwa przedszkola z terenu gminy, szkoła podstawowa w Bogdańcu, Jeninie, Jenińcu i Lubczynie. To jest prawie 480 godzin zajęć. Zaczęliśmy w czerwcu, a mamy zamknąć pracę z końcem października. To są każdorazowo półtoragodzinne warsztaty w formie zabawy i ćwiczeń. Są do tego oczywiście specjalne narzędzia, rysunki czy nawet atrybuty teatralne. Jest jeszcze jedna część – spotkania z dorosłymi – by pokazać im, czym są mediacje i jakie narzędzia można stosować. Potem dorośli mogą się zapisywać na spotkania z mediatorem indywidualnie.
Jaki był odbiór społeczny tego projektu?
– Ponieważ projekt dotyczy relacji w rodzinie, na początku zdarzyła się taka informacja przekazana przez „jedną panią, drugiej pani”, że teraz będą sprawdzać, czy nie ma w rodzinie przemocy. I pojawiło się słowo „przemoc”. Do tego stopnia miało to konsekwencje, że w niektórych klasach rodzice zabronili pociechom uczestnictwa w warsztatach. Po prostu nie podpisali zgody na udział ich dzieci w takich zajęciach, sądząc, że mediator będzie „z butami w chodził w ich życie”.
Cdn.
Rozmawiała Hanna Kaup
foto Hanna Kaup