Niedziela Wielkanocna nieczęsto przypada w Prima Aprilis, a już najlepszym primaaprilisowym żartem jest dzisiejsza zmiana czasu na letni. Może też z wyjątkowości tego dnia wzięły się panujące teraz w Polsce letnie temperatury? Oby tylko zimni ogrodnicy i takaż Zośka nie zechcieli się potem pokazać ze swojej najsurowszej strony.
Na drugi brzeg Bałtyku niespodziewanie wysokie temperatury nie dotarły. Na północne krańce Zelandii także nie. Wiosna jest tu zdecydowanie bardziej rozważna, a i romantyzmu jej nie braknie. Pąki na drzewach otwiera powoli, rozwijając jednocześnie różnobarwne kwiatowe dywany. Dzisiaj mamy tu mieć przyzwoite 9 °C i do późnego popołudnia bezdeszczowo. Oby się sprawdziło, bo w Prima Aprilis nic nie jest do końca pewne.
Wczoraj buszowaliśmy trochę po Kopenhadze, a skoro już tam pojechaliśmy, nie mogłam odmówić sobie wizyty we flagowym sklepie Royal Copenhagen. Podziwianie tych misternych cudeniek jest jak nałóg. Wprawdzie tradycyjna wystawa świątecznie przystojnych stołów organizowana jest tylko przed Bożym Narodzeniem, ale byłam pewna, że jajeczka z porcelany będą tu na pewno. Poza tym oprócz tej specjalnej ekspozycji wystawianej na drugim piętrze, zawsze znajdziecie tam udekorowane okazjonalnie stoły, stojące po prostu w sklepowych salach. Nawiasem mówiąc, nic tu sklepu nie przypomina.
Wejście do wnętrza tej zabytkowej kamienicy jest jak wizyta w muzeum. W dodatku tutaj można wszystkiego dotknąć, obejrzeć dokładniej, pozachwycać się z bliska. Właściwie to prawie wszystkiego, bo część kolorowych cudeniek, tych z przysłowiowej najwyższej półki, stoi w szklanych gablotach. Uroda owych talerzyków, filiżaneczek i innych dzieł sztuki sygnowanych koroną manufaktury Royal Copenhagen jest niezaprzeczalna, ale ceny zwalają z nóg. Gdybyście niebacznie stłukli taki drobiażdżek, bez kilkudziesięciu- albo i kilkuset tysięcy duńskich koron się nie obejdzie (obecny kurs DKK wynosi ok. 60 naszych groszy).
Bodek powiedział mi wczoraj, że te wizyty w Royal Copenhagen przypominają mu zachowanie naszego kilkuletniego syna, który przed laty prosił: „Mamusiu, chodźmy do sklepu, w którym sprzedają za prawdziwe pieniądze”. Działo się to oczywiście w czasach słusznie minionych, a niedaleko naszego domu był Pewex – legendarny peerelowski sklep sprzedający towary luksusowe za dolary albo bony walutowe (to też ciekawostka z tamtego okresu). Wówczas był to zakupowy raj dostępny tylko nielicznym, ale za przyglądanie się klockom Lego i maczboksom (Matchbox – kolekcjonerskie modele pojazdów) nie trzeba było płacić. Synek chciał się tylko naoglądać, zupełnie jak ja teraz.
Maria Gonta
foto Gontowiec Podróżny
Kliknij w wybrane zdjęcie aby powiększyć
Oni tu zostają
„Zostaję!” to hasło nowej kampanii promującej Gorzów, która ma zwrócić uwagę na zalety naszego miasta, dzięki którym jest ono doskonałym ...
<czytaj dalej>Pielgrzymki
Tegoroczna piesza pielgrzymka powołaniowa odbędzie się w sobotę w sobotę 27 kwietnia.
Wyjście pielgrzymki na trasę z Paradyża do Rokitna nastąpi ...
<czytaj dalej>200 lat dla pani Zofii
Nieczęsto zdarza się, aby tradycyjnie śpiewane „sto lat”, z racji chwili, modyfikowano w sekwencji życzeń na lat „dwieście”. Tak właśnie ...
<czytaj dalej>Prezydent w ministerstwie
Prezydent Gorzowa w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego.
- Z doświadczenia wiem, że najważniejsze są relacje bezpośrednie. Ustalenia, które zapadają wtedy ...
<czytaj dalej>