Rozmowa z byłym wiceprezydentem Gorzowa i byłym wojewodą lubuskim Andrzejem Korskim.
W cyklu "Dwie dekady Gorzowa" opublikwaliśmy rozmowy z Tadeuszem Jędrzejczakiem i Leszkiem Rybką. Dziś pierwsza część wywiadu z Andrzejem Korskim.
Andrzej Korski, urodzony 1 grudnia 1954 r. w miejscowości Przedecz na Kujawach...
- Matka była geologiem i pracowała w kopalni soli. W Przedeczu była najbliższa izba porodowa, więc nie było innego wyjścia, tam się urodziłem. Mieszkaliśmy w Kłodawie Kujawskiej tam, gdzie kopalnia. Cała moja familia związana jest z górnictwem: dziadek, stryjek, ojciec, syn stryjka. Ja tylko się obraziłem i powiedziałem, że nie będę zgodnie z tradycją rodzinną na nazwisku jechał i sam to nazwisko sobie wypracuję, dlatego pojechałem na zachód szlakiem Wielkiej Niedźwiedzicy. Mam dwie młodsze siostry. Dziadek miał brata, ojciec i mama byli jedynakami.
Przypomnijmy więc pana edukacyjny szlak.
- Politechnika Poznańska, magister inżynier. Pierwszy rocznik inżynierii materiałowej wg programu Cambridge. Bardzo byliśmy z tego dumni, jak w 1977 r. otrzymywaliśmy dyplomy, że będziemy projektowali powłoki statków kosmicznych, jachty z siatkobetonu i temu podobne rzeczy. Ja trafiłem do Ursusa, bo on kupił Massey Fergusona. A to materiały angielskie, kanadyjskie, francuskie, trzeba było je zamieniać na polskie.
Kiedy trafił pan do Gorzowa?
- Do Gorzowa przyjechałem od razu po studiach. Żona też jest inżynierem i pochodzi z Choszczna. To relatywnie blisko. Choszczno nam się podobało a Gorzów był na tyle blisko, że żona otrzymała stypendium fundowane, a ja podpisałem umowę i pozostaję z nią razem od 45 lat.
Wspólnie produkujecie jakieś kosmiczne powłoki?
- Nie, ale wykorzystujemy wiedzę inżynierską do prywatnych celów. Tak więc trafiłem do Gorzowa w lipcu 1978 r. Żona dojechała po roku. Przyjechaliśmy tu na półtora roku, bo Ursus gwarantował mieszkanie w ciągu sześciu miesięcy. Ja planowałem wrócić do Poznania, gdzie miałem książeczkę mieszkaniową i mieszkanie w 1989 r. W ogóle perspektywa powrotu do Poznania przyświecała mi cały czas.
Co się stało, że ta gorzowska „czarna dziura” pana tu zatrzymała i wchłonęła?
- Po pierwsze, miasto bardzo mi się podobało, bo nazywam Gorzów miastem kieszonkowym. Tu jest wszystko to, co powinno być i co miasto powinno mieć. Od strony kultury mamy teatr, teraz filharmonię, może nie jest to Poznań, ale Gorzów Wielkopolski jest.
Teraz się pan naraża niektórym.
- Zawsze uważałem, że powinien być Gorzów nad Wartą, Landsberg an der Warthe. W ramach podróży po Europie byliśmy w różnych Landsbergach i zawsze stał przy nich przyrostek związany z położeniem nad rzeką. Po latach jak zostałem wojewodą, to bardzo głupio brzmiało: Wojewoda Lubuski z siedzibą w Gorzowie Wielkopolskim”. Co za zbitka słów. Delikatnie mówiąc, dziwna.
Dlaczego nie spowodował pan, byśmy dziś mieszkali w Gorzowie and Wartą?
- Za czasów rządów prezydenta Henryka Macieja Woźniaka pracowaliśmy nad tym, tylko przegraliśmy w tzw. referendum. I do tej pory ogromnie żałuję.
Chyba za słabo ten argument wybrzmiał…
- Mamy w Polsce dawny Landsberg Śląski, po prostu Landsebrg, ale przydałoby się dołożyć Wartę. To brzmiałoby w sposób naturalny i zmieniłoby nam geopolityczne położenie.
Może odczarowałoby ten Gorzów.
- Pamiętam rok 1998, kiedy AWS robił reformę gospodarczą i toczyła się wojna o utworzenie województwa lubuskiego. I pamiętam, jak szlag mnie trafiał, że Poznań chciał koniecznie mieć korytarz do granicy. To był czas, jak jeszcze obowiązywał program pomocy Europy zjednoczonej FAR CBC i był przypisany do obszarów przygranicznych. Myśmy się jako Gorzów łapali do tego, zresztą Gorzów w ramach Euroregionu Pro Europa Viadrina nie miał problemu z tym, natomiast Poznań był tego pozbawiony. Więc tam wymyślili sobie, że w ramach reformy zrobią taki korytarz wzdłuż dzisiejszej dwójki, do granicy. Może być wąski, taki transfer terytorialny. Gorzów pójdzie do zachodniopomorskiego, Zielona Góra do dolnośląskiego, a Wielkopolska dojdzie do granicy. Bardzo mi to wtedy nie pasowało, mimo że rodzice już mieszkali w Poznaniu i siostry też.
Zostawmy chwilowo Landsberg nad Wartą. Zmierzajmy do momentu, o którym powinniśmy więcej mówić. Przybył pan do Gorzowa w 1978. Do końca wieku to około 20 lat. Mnie interesuje to kolejne 20-lecie, czyli od 2001 r. do dzisiaj. W 2001 kończy pan urzędowanie na stanowisku wiceprezydenta, zaczyna wojewodowanie. Zapytam więc, jak pan osobiście traktuje to 20-lecie? Na ile te lata, a potem rezygnacja z działalności polityczno-społecznej były dla pana sukcesem, a na ile porażką?
- To wbrew pozorom bardzo trudne pytanie i nigdy pod tym kątem nie patrzyłem na to 20-lecie, ponieważ nie ukrywam, że czuję się trochę w tym okresie połamany. Wiadomo dlaczego. No bo słynna afera związana z zorganizowaną grupą przestępczą, która miała tu dokonać Bóg wie czego.
Mówimy o aferze przy prezydencie?
- Tak, to był jeden z powodów, dla których były premier Belka przyjął moją dymisję. Co tu dużo mówić. Wójcicki powinien tego uważnie posłuchać: Nie ma znaczenia, co mówią instrukcje w urzędzie. Jeżeli się pod czymś złoży podpis, to amen, choćby wcześniej było 15 innych podpisów i wszyscy święci uzgadniali, jeśli ty panie prezydencie czy wiceprezydencie podpiszesz coś, to – mam taką teorię – prędzej czy później każdy dobry uczynek będzie ukarany. I moim zdaniem słynna afera gorzowska jest tego ewidentnym przykładem. Proszę sobie wyobrazić, że z trzech zarzutów, które miałem postawione, z dwóch zostałem definitywnie uniewinniony, a trzeci właśnie (ok. 20 sierpnia 2021 r.) powrócił. Dotyczy zdarzenia, które miało miejsce w połowie roku 1997. Pan prokurator po kolejnych ekspertyzach, tym razem z Politechniki Krakowskiej, postawił mi ten sam zarzut, jaki miałem postawiony na początku, czyli narażenia miasta na straty poprzez złożenie podpisu „akceptuję” pod dokumentem, który nazywa się „Protokołem uzgodnień”.
Nie istnieje przedawnienie?
- Po pierwsze, nie ma, ponieważ poprzednio miałem narazić miasto na stratę prawie 900 tys. zł, a teraz po poprawkach to jest 400 z grosikami, ale w każdym z tych przypadków jest to kwota wielka. A tu przedawnienie w przypadku kwoty nie wchodzi w grę i w styczniu zacznie się z powrotem postępowanie sądowe.
Jak pan dziś podchodzi do tych wiadomości?
- Gdyby to mnie nie dotyczyło, to powinienem się z tego śmiać. Pierwsza ekspertyza, która posłużyła za sformułowanie wszystkich zarzutów, została w puch rozbita nawet nie przez nas – aczkolwiek myśmy też ewidentnie udowodnili, że to był stek bzdur – ale przez sąd apelacyjny, który wrócił wszystkie dokumenty do Gorzowa. Sąd z Gorzowa oddał je z powrotem do prokuratury, informując, że w tych dokumentach, które prokuratura złożyła, nie ma nic, co by upoważniało sąd w ogóle do rozpatrzenia sprawy. Uważam, że to był ewidentnie numer polityczny i chodziło o wyeliminowanie określonej grupy osób z życia publicznego. W niektórych przypadkach to się udało, w innych nie.
Pan się tego spodziewał?
- Ja się tego spodziewałem, dlatego że gdy sąd cofnął wszystkie dokumenty do prokuratury, myśmy na bieżąco otrzymywali stamtąd zawiadomienia. Poszło zlecenie do Wrocławia na przeprowadzenie ekspertyzy. Okazało się, że ona nie spełnia oczekiwań prokuratury. Poszło zlecenie do Warszawy. Okazało się, że ekspertyza nie spełnia oczekiwań prokuratury. I teraz wreszcie ekspertyza robiona w Krakowie, jak widać spełniła oczekiwania prokuratury. Co prawda, może nie do końca, bo ja naraziłem miasto już nie na 900 tys., a na 400 z groszami. Więc chciałbym poznać dwie pozostałe ekspertyzy, bo być może tam jest napisane, że w ogóle za tanio coś żeśmy budowali. Powiem w ten sposób. Nie wyobrażam sobie, jak by funkcjonowało nasze miasto i jakie straty by poniosło, gdyby nie trasa średnicowa, którą wymyśliłem i zrealizowałem, a przez którą mam postawione zarzuty.
Domyśla się pan, komu na nich zależało?
- Nie wiem i mówiąc szczerze, nie chcę analizować. Wiem tylko jedno. Trochę w cudzysłowie proszę wziąć te słowa, ale jako dobrze zapowiadający się polityk lewicy, w pewnym momencie dostałem w łeb tak, że się wycofałem, ale doszedłem do wniosku następującego. Jeżeli moje nazwisko jest szargane po sądach, to nie mogę nikogo, żadnej organizacji narazić na moje towarzystwo, bo jest to nieuczciwe z mojej strony. To moja osobista i prywatna filozofia. Jak inni do tego podchodzili? Nie wnikam. Ja przyjąłem taką filozofię. Trochę mnie to kosztowało, moją rodzinę chyba jeszcze więcej.
To, że prokuratura otrzymała dokumenty z sądu, który stwierdził, że nie ma się do czego przyczepić, oznacza, że ma obowiązek dalszego poszukiwania dowodów czy powinna zamknąć sprawę? Jak to jest w polskim prawie?
- Mecenasi, bo teraz mam drugiego – poprzedni przeszedł na emeryturę – obaj twierdzili, że nie ma najmniejszych podstaw do postawienia mi zarzutów, nawet na samym początku, ponieważ stwierdzenie przez panią biegłą, profesor z Politechniki Szczecińskiej, tu zacytuję: „Niezrozumiałą rzeczą jest, dlaczego prezydent Korski zezwolił na przywożenie kruszywa z kopalni kruszywa pod Gorzowem, podczas gdy miał pod ręką byłe poligony wojskowe, na których to kruszywa jest pod dostatkiem i mógł za darmo z tego korzystać, czyli naraził miasto na straty kwotą 800 z groszami tysięcy złotych”. Na co przy rozprawie pytam, czy pani biegła ma świadomość, jakiego czasu dotyczy zarzut? Ona mówi, że tak. To ja mówię: „Przypomnę wysokiemu sądowi, że tu chodzi o tok 1997, a jeżeli chodzi o rok 1997, to na poligonach strzelano. Rozkaz ministra obrony narodowej o wygaszeniu poligonów został podpisany w roku 2000. Miasto kupiło poligony w 2001, więc żeby czerpać stamtąd kruszywo, trzeba by się dowiedzieć, czy ono tam jest. Trzeba by rozminować teren, sprawdzić, że jest kruszywo, a po stwierdzeniu, że jest, uzyskać zgodę wojewody na otworzenie kopalni i tu pytam: Kto zezwoli, by w centrum miasta była kopalnia kruszywa? W związku z tym pytam panią biegłą, na jakiej podstawie wysnuła takie tezy? A ona mówi, że sobie taki żart zrobiła. Proszę sobie wyobrazić, że nie były wtedy nagrywane rozprawy. Ja się wściekłem do tego stopnia, że zacząłem na sali wrzeszczeć do sądu, że może ekspertyza jest jednym wielkim żartem, może to wszystko jest żartem, a sąd mówi do mnie tak: „Panie Korski, bo pana ukarzę i każę opuścić salę.” Przez pół roku na każdej kolejnej rozprawie domagałem się, by te słowa pani biegłej ujęto w protokole, ale i tak ujęto je inaczej. W związku z tym, pyta pani, komu na tym zależało? Nie wiem. Wiem tylko jedno, że czasem tak sobie żartuję, patrząc rano do lustra: „Oj Korski, zobacz, przez ciebie jest to, co mamy dzisiaj.”
Zderzenie niekompetencji?
- Nie, to jest słynny efekt motyla. Ponieważ, gdyby się okazało, że nie byłoby tej naszej afery, to w wyborach parlamentarnych wygrałbym i został posłem, bo wszyscy wojewodowie wtedy startowali. A jak bym został posłem, to może lewica nie oddałaby władzy? Może ta sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej niż wygląda aktualnie, znacznie korzystniej dla Rzeczypospolitej?
Cdn.
Rozmawiała Hanna Kaup
Foto Hanna Kaup
« | listopad 2024 | » | ||||
P | W | Ś | C | P | S | N |
1 | 2 | 3 | ||||
4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 |
11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 |
18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 |
25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 |