W cyklu "Łaczą nas ludzie i miejsca" rozmawialiśmy z założycielem i pierwszym kierownikiem oddziału anestezjologii i intensywnej terapii w gorzowskim szpitalu, doktorem Jackiem Zajączkiem.
Zanim zadaliśmy rozmówcy wiele pytań, odniósł się do przeszłości swoich rodziców i dziadków. Oto jak ją widzi.
- Ponieważ drugi biuletyn tego projektu zaczyna się słowami: "Rozmawiając ze swoimi dziadkami", to ja powiem, że miałem ciekawych dziadków, a zwłaszcza jednego, którego nie poznałem, a który dla Górnego Śląska jest postacią historyczną - rozpoczął spotkanie dr Jacek Zajączek.
DZIADEK JÓZEF, OJCIEC STANISŁAW, MATKA FRANCISZKA
- Ja jestem człowiekiem zachodu. Oboje rodzice byli Ślązakami, z tym że mama Franciszka - Górnoślązaczką, ale urodziła się w 1908 r. w Essen w zagłębiu Ruhry, dlatego że mój dziadek emigrował tam zarobkowo. Natomiast ojciec Stanisław był też emigrantem spoza Polski, bo urodził się w miejscowości Nawsie (Navsi - około 15 km w linii prostej od Wisły i ok. 25 km od Cieszyna - dop. mój Hanna Kaup) na Śląsku Cieszyńskim, w tej części, która obecnie należy do Czech. I w związku z tym, że mu ukradziono małą ojczyznę, był strasznym Czechofobem - podkreśla.
- Myślę, że najważniejsze są wspomnienia mojej mamy o jej ojcu, a moim dziadku, którego nie znałem, bo umarł stosunkowo młodo w latach 20. minionego wieku. Miał na imię Józef. Drogą samokształcenia z prostego górnika stał się ważną postacią polityczną na Górnym Śląsku. W czasie plebiscytu i powstań śląskich był na niego zaoczny wyrok śmierci ze strony państwa niemieckiego, więc musiał się ukrywać. Miejsce rodzinne to była wioska koło Raciborza. Dziadek jest dla mnie postacią mityczną. Był też rzeczoznawcą Rządu Polskiego w Wersalu w czasie uchwalania Traktatu Wersalskiego - jeden z moich wujków miał wszystkie jego dokumenty. Ostatecznie, jako pierwszy wojewoda na odzyskanym Górnym Śląsku, przejmował Śląsk w imieniu Rządu Polskiego z rąk komisji plebiscytowej i narodów zjednoczonych czy powiedzmy wtedy aliantów. To było tuż po III powstaniu śląskim. Z tego okresu w domu jest trochę pamiątek, mnóstwo zdjęć, m.in. dziadka w towarzystwie Józefa Piłsudskiego.
- Dziadek został mianowany pierwszym wojewodą śląskim i jak przyjeżdżam do Katowic, to mam możliwość przechadzać się po ulicy Józefa Rymera, oglądać tamto miejsce zamieszkania. Niestety, nie był dłużej wojewodą jak przez dwa lata. Bardzo ciężko zachorował na chorobę wtedy nieuleczalną - zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych. Umarł, zostawiając wdowę z ośmiorgiem dzieci. Wśród nich była moja mama. Wtedy to była typowa, bardzo liczna śląska rodzina, która niestety już wygasa, bo w większości były córki, a synowie nie mieli dzieci, więc nazwisko zaczęło zanikać. Ostatni brat mojej mamy umarł dwa lata temu w wieku 96 lat. Mama umarła w 1992 r. - zamyka losy swojej rodziny Jacek Zajączek.
Z KRAKOWA DO SZCZECINA
- Śląsk po wrześniu 1939 r. został przyłączony do Rzeszy i wszyscy zamieszkali tam Ślązacy mieli obowiązek przyjąć obywatelstwo niemieckie. Oprócz 30 chyba rodzin, które Niemcy uznali za niegodne do przyjęcia obywatelstwa Rzeczy, czyli Polaków niedających się naprawić. I oni zostali wysiedleni do Generalnej Guberni. Stąd moja mama i babcia - wdowa po tymże wojewodzie - znalazły się w Krakowie w 1940 chyba roku. I to jest moje miejsce urodzenia. Tam, jeszcze przed wojną, mama poznała mojego ojca Stanisława, który z kolei jest niby-Czechem. Tego Ślązaka Cieszyńskiego. Pobrali się. Ojciec wtedy pracował na Uniwersytecie Jagiellońskim jako biolog w katedrze i zakładzie biologii. Tam się habilitował wkrótce po wojnie i z Krakowa, z nakazem pracy, z polecenia wydanego mu przez swojego profesora, pojechał do Szczecina organizować Pomorską Akademię Medyczną. I był wśród profesorów założycieli. Stąd bez mojej woli znalazłem się w wieku pięciu lat w Szczecinie - wspomina ważne fakty z przeszłości.
- Jedna trzecia Szczecina była wtedy zrównana z ziemią. To było dla nas niesamowitym szokiem, bo w porównaniu z Krakowem, gdzie nie spadła jedna dachówka, to była dramatyczna sytuacja. Właściwie całe centrum, starówka aż po Odrę - same wypalone domy. Pamiętam, jak ojciec prowadził nas na spacery, pokazywał nam sople stopionego w czasie pożaru po nalocie szkła. Nie zapomnę słów mojej mamy, które brzmią mi w uszach do dzisiaj: "Staszek, gdzie ty nas przywiozłeś?"
Cdn.
Tekst i foto Hanna Kaup
« | maj 2024 | » | ||||
P | W | Ś | C | P | S | N |
1 | 2 | 3 | 4 | 5 | ||
6 | 7 | 8 | 9 | 10 | 11 | 12 |
13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 | 19 |
20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 | 26 |
27 | 28 | 29 | 30 | 31 |