15 maja. Ostatni dzień w Portugalii minął spokojnie. Najpierw ruszyliśmy do Ponte de Lima nad rzeką Limą, które nazwą swą odwołuje się istniejącego tam do dziś rzymskiego mostu (Ponte Romano). Zastaliśmy tam całe nabrzeże zastawione niemal szczelnie samochodami – od małych osobówek po autokary i spacerujące przy nim tłumy (na samym moście, o dziwo, mniejsze). Tylko dla kamperów nad samą rzeką zakaz (ale i tak jakieś tam stały). Ciekawe, jak tu wygląda w szczycie sezonu... faktem jest jednak, że akurat wczoraj w Ponte de Lima dużo się działo: i zjazd starych automobili, i międzynarodowe zawody hippiczne, i jeszcze jakieś konkurencje wodniaków.
W natłoku wszystkich tych pojazdów trudno było zauważyć stojące nad samą Limą figury rzymskich legionistów. Na jednym brzegu grupka pieszych w zwartym szyku, na drugim ich dowódca na koniu. To ilustracja dawnej legendy, mówiącej że Rzymianie uważali Limę za Lete – mityczną rzekę zapomnienia i odmówili przekroczenia jej nurtu. Po dłuższych pertraktacjach zgodzili się pod warunkiem, że dowódca przepłynie pierwszy i zawoła każdego z nich po imieniu.
Z Ponte de Lima ruszyliśmy na wschód, w górzyste regiony jedynego portugalskiego parku narodowego Parque Nacional da Peneda-Gerês, bo bardzo chciałam zobaczyć osławione granitowe espigueiros (czyt. eszpigejrusz) – spichlerze na kukurydzę. Wybraliśmy się w tym celu do Soajo. Pojedyncze espigueiros widywaliśmy przy drodze już wcześniej, ale tam jest ich cała „dzielnica”. Na granitowym podłożu stoi prawie ćwierć setki i chociaż 15 km dalej, w Lindoso, jest ich aż 50, mnie w zupełności wystarczyły te tutaj. Wyglądały niesamowicie. Większość pochodzi z XIX w. (najstarszy datowano na 1782 r.). Bodek w pierwszym momencie stwierdził, że przyciągnęłam go na jakiś dziwny cmentarz, może przez to, że każdy ze spichlerzy zwieńczony jest krzyżem? Stoją na wysokich granitowych nogach wglądających jak grzybki. Granitowe bloki ścian nie są połączone ściśle, ale przez wąziutkie szparki żaden gryzoń do środka się nie wciśnie. I o to właśnie w tych konstrukcjach chodzi, a także o to, by zbieraną jesienią kukurydzę przechowywać w przewiewnych warunkach, aby mogła wyschnąć nawet w niesprzyjającym zimowym okresie.
W parku Peneda-Gerês wyhodowano niegdyś specjalną rasę psów obronnych wykorzystywanych do walki z grasującymi tu wilkami. To rasa Castro Laboreiro (od nazwy wioski, gdzie je stworzono), ale hodowano je także w Soajo, ponieważ istnieją zapisy o corocznym obowiązku dostarczania królowi pięciu psów, za co wieś zwolniona była z podatków. Rasa występuje dość rzadko, a poza Portugalią – niemal wcale.
Na północy skończyły się też piękne lasy korkowe. Zastąpiły je dziwne, wysokie i cienkie drzewa z łuszczącą się płatami korą. Zwróciliśmy też uwagę na intensywny, dość miły aromat, wpadający przez uchylone okna. Okazało się, że to rosnące bardzo szybko lasy eukaliptusowe. Mają pachnące, twarde drewno, jednak przez zawartość łatwopalnych olejków i alkoholu, stanowią poważne zagrożenie. W wysokich temperaturach może w takim lesie dojść do samozapłonu… Z pewnością słyszeliście o trudnych do opanowania pożarach lasów w Portugalii. To właśnie z winy eukaliptusów i tej łuszczącej się kory, która bardzo łatwo zajmuje się ogniem, a unosząc w powietrzu, roznosi go coraz dalej. Widzieliśmy z oddali dwa takie pożary, na razie niewielkie, bo i temperatury jeszcze nie są ekstremalne, ale nawet dym pachniał niczym kadzidło.
Z parku Peneda-Gerês, w którym wychodziły nam na drogę pasące się swobodnie krowy i konie, wróciliśmy nad ocean, żeby zabrać do domu trochę atlantyckiego piasku (obiecaliśmy najmłodszej wnuczce). Okazało się jednak, że to wcale nie takie łatwe. Nie chcieliśmy wozić piasku z Algarve, nie zebraliśmy go też tam, gdzie Bodka sponiewierały fale, a tutaj go po prostu nie było, a raczej było tyle, co kot napłakał i to jeszcze bardziej puder, niż piasek. Trzeba się było naszukać, bo im dalej na północ tym więcej skał. Z pierwszej plaży (przy Viana de Castelo) o mało nas wiatr nie porwał, zobaczyliśmy za to pozostałości siedemnastowiecznego Fortu Areosa. Na kolejnej (niedaleko Montedor) chociaż plażyczka nieduża, w końcu się udało i mogliśmy ze spokojnym sumieniem ruszyć ku granicy. Przekroczyliśmy ją niedaleko Valençy, a na nocleg dotarliśmy prawie do Santiago de Compostela.
Obrigado Portugal. Dziękujemy Portugalio. Będziemy Cię ciepło wspominać. Także to, że nijak nie mogliśmy przyzwyczaić się do języka portugalskiego, który brzmiał nam czasami nieco z francuska, a czasami zupełnie jak z Kosmosu. Nie tylko polski trudna języka, portugalski też. Możecie nam wierzyć. Bodek ciągle nie mógł zapamiętać powitania (bom dia), a najbardziej spodobała mi się jego wersja dziękuję. Zamiast słowa obrigado, wymsknęło mu się (tylko raz) słówko origame. Z hiszpańskim jakoś łatwiej.
Tekst i foto Maria Gonta
Oni tu zostają
„Zostaję!” to hasło nowej kampanii promującej Gorzów, która ma zwrócić uwagę na zalety naszego miasta, dzięki którym jest ono doskonałym ...
<czytaj dalej>Pielgrzymki
Tegoroczna piesza pielgrzymka powołaniowa odbędzie się w sobotę w sobotę 27 kwietnia.
Wyjście pielgrzymki na trasę z Paradyża do Rokitna nastąpi ...
<czytaj dalej>200 lat dla pani Zofii
Nieczęsto zdarza się, aby tradycyjnie śpiewane „sto lat”, z racji chwili, modyfikowano w sekwencji życzeń na lat „dwieście”. Tak właśnie ...
<czytaj dalej>Prezydent w ministerstwie
Prezydent Gorzowa w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego.
- Z doświadczenia wiem, że najważniejsze są relacje bezpośrednie. Ustalenia, które zapadają wtedy ...
<czytaj dalej>