19 kwietnia. Dziś piszę późno, bośmy wczoraj nieco zabradiażyli przy konsumpcji hiszpańskich frykasów w Las Cabezas de San Juan, obficie popijanych lokalnym winem i po wizycie w knajpce na piwie. Ale może zacznę od początku.
Wczorajszy dzień był jak zwykle pełen wrażeń. Rozpoczęliśmy go od… powrotu w kierunku Meridy. GPS pewnie specjalnie tak nas pokierował, bo przedwczoraj tyle razy krążyliśmy w pobliżu odległego o kilka kilometrów Monasterio, oglądając przy okazji dużą brązową tablicę, jaka zazwyczaj kieruje do ciekawych zabytków, że postanowiliśmy w końcu tam pojechać. I tak głównym planem dnia było dojechanie w okolice Sewilli, gdzie czekało na nas polsko-hiszpańskie małżeństwo, a ich dom miał się stać naszą bazą na kilka kolejnych dni. Ruszyliśmy więc w kierunku Monasteiro de Tentudia, o którym przeczytaliśmy w Internecie, że jest obronnym klasztorem położonym w najwyższym punkcie prowincji Badajoz w Estremadurze. Kościół-twierdza został zbudowany w XIII w., rozbudowany w XVI w. i jako zabytek historyczno-artystyczny, uważany jest za jeden z najlepszych przykładów hiszpańskiego mudejar (mudejar, z arabskiego mudadżdżan, czyli ten, który mógł zostać w Hiszpanii, to styl w tutejszej architekturze i sztuce, będący połączeniem elementów islamskich i chrześcijańskich). Opinie z Google maps były również entuzjastyczne, czyż mogliśmy się oprzeć?
Po drodze zatrzymaliśmy się na popas w przepięknym miejscu, tuż obok zapory na rzece Bodión, tworzącej zbiornik o nazwie Tentudia. Wspinaczka do klasztoru wąską i krętą drogą zapewniła nam doskonałe widoki. Im wyżej, tym mniej pasących się krów, a więcej kóz i owiec. Pod samym monastyrem widoki wręcz spektakularne i chociaż nie udało się nam wejść do wnętrza, już one same wynagrodziły nam ten skok w bok od planowanej trasy. Wrócić trzeba było tą samą drogą, a po zamknięciu balonika, czyli dojechaniu do miejsca, gdzie nocowaliśmy, ruszyliśmy w końcu w kierunku Sewilli. Żeby jednak nie było tak prosto i ciągle autostradowo, znów z niej zboczyliśmy. Tym razem specjalnie, żeby zatankować LPG (stacji paliwowych z gazem wcale nie jest tu tak wiele, ciągle ich szukamy). Trasa okazała się niezwykle interesująca.
Przede wszystkim opuściliśmy już Estramadurę i wjechaliśmy do Andaluzji. Nasza trasa wiodła przez najbardziej niesamowity rejon prowincji Huelva z legendarnymi Minas de Riotinto po drodze. Są to kopalnie funkcjonujące od czasów Tartezów, Fenicjan, Greków, Rzymian, Wizygotów oraz Maurów. Rzymianie wydobywali geothyt do pozyskania srebra na monety i minerał chalkozyn do pozyskania miedzi. Wylicza się, że z tego miejsca wydobyli oni ponad dwa miliony ton rudy srebra, dzięki którym Cesarz Klaudiusz sfinansował podbój Brytanii w 43 r. n.e.
Na początku XIX w. Hiszpanie, używając pracochłonnych metod, pozyskiwali głównie miedź z kowelinu, kuprytu i chalkozynu. Później transportowali je przez pięć dni na osiołkach do Sewilli i wytapiali z nich armaty. Nie było to zbyt opłacalne. W 1883 r. kopalnie zostały wykupione przez Brytyjczyków i nastąpił prawdziwy rozkwit gospodarczy tego rejonu. Kopalnie funkcjonują nadal, pomimo różnych niekorzystnych okresów w swoich dziejach. Ciągle wydobywany jest piryt i miedź.
Widoczna z drogi olbrzymia dziura w ziemi zrobiła na nas ogromne wrażenie. Wcześniej zobaczyliśmy z daleka kolejny zbiornik i zaporę. Kiedy podjechaliśmy bliżej, ukazał się naszym oczom surrealistyczny widok – wystające z wody kikuty drzew oblepione brunatną mazią w jakieś fantazyjne kształty (na zdjęciu niewielki fragment, jaki udało mi się uchwycić obiektywem aparatu, nigdzie nie było miejsca, żeby się zatrzymać). Okazało się, że zbiornik przeznaczony jest do magazynowania ścieków i przesyconych żelazem, siarką, wapniem, miedzią i cynkiem kwaśnych wód, pochodzących z działalności górniczej.
Utworzono tutaj Park Górniczy Riotinto. Pewnie jeszcze tu wrócimy, żeby dokładniej poprzyglądać się otoczeniu, zwiedzić muzeum, unikalną angielską kolonię górniczą a może i kopalnię. Warto. Tu jest jak na Marsie. Nic dziwnego, że astrobiolodzy z NASA od 2000 roku właśnie tutaj badają warunki najbardziej zbliżone do marsjańskich (ekstremalnie kwaśne środowisko, jakie można znaleźć na Ziemi).
Stamtąd już ruszyliśmy z kopyta do Las Cabezas de San Juan, które stanie się naszą bazą na najbliższe pare dni. W tym czasie będziemy spać w normalnym łóżku i korzystać ze wszelkich udogodnień cywilizacji. Juan czekał na nas na rogatkach miejscowości, żeby doprowadzić nas najkrótszą drogą do swojego domu. Teresa, jego żona, dbała o to, byśmy wszystko rozumieli, chociaż czasami tłumaczyła z hiszpańskiego na hiszpański. Przywitani zostaliśmy pysznościami o nazwach jamón de pata i gamba. Jamón to taka hiszpańska szynka (cieniuchno strugane mięso z wędzonego świńskiego udźca), do tego podano pyszny twardy ser owczy i krewetki (gamba) oraz kiszone oliwki z własnej plantacji. Niebo w gębie.
Teraz czas na kilka słów o tym, o czym przypomina dzisiejszy kalendarz. 19.04.1943 r. wybuchło powstanie w warszawskim getcie i z tego powodu obchodzimy dziś Dzień Pamięci Ofiar Holocaustu i Powstania w Getcie Warszawskim. Kalendarz kulinarny z kolei docenia walory smakowe i zdrowotne czosnku (Dzień Czosnku).
Tekst i foto Maria Gonta
Przebudują Ikara
Przetarg na przebudowę ostatniego etapu ulicy Ikara rozstrzygnięty.
Kolejna osiedlowa uliczka zostanie w pełni przebudowana. Nowa nawierzchnia ul. Ikara ułatwi codzienne ...
<czytaj dalej>Oni tu zostają
„Zostaję!” to hasło nowej kampanii promującej Gorzów, która ma zwrócić uwagę na zalety naszego miasta, dzięki którym jest ono doskonałym ...
<czytaj dalej>Pielgrzymki
Tegoroczna piesza pielgrzymka powołaniowa odbędzie się w sobotę w sobotę 27 kwietnia.
Wyjście pielgrzymki na trasę z Paradyża do Rokitna nastąpi ...
<czytaj dalej>200 lat dla pani Zofii
Nieczęsto zdarza się, aby tradycyjnie śpiewane „sto lat”, z racji chwili, modyfikowano w sekwencji życzeń na lat „dwieście”. Tak właśnie ...
<czytaj dalej>