Trudno opisać Morze Wattowe jednym słowem. Myślę, że najtrafniej jest określić je jako zaskakujące, bo nawet kiedy już się człowiek o nim naczyta, naogląda zdjęć i filmów, a potem stanie na plaży, której nie obmywają żadne wody, to jest mu z tym dziwnie. Niby każdy wie, że morze nigdzie wybrać się nie może, ale to konkretne „oddycha” w rytm przypływów i odpływów. Raz jest, raz go nie ma. Zupełnie jakby ktoś wyciągnął korek z ogromnej wanny.
Morze Wattowe nie jest duże. Stanowi przybrzeżną część Morza Północnego i ma około 15 tys. km² powierzchni. Ciągnie się od miasta Den Helder w Holandii, przez Niemcy, do wysepki Fanø koło Esbjerga w Danii. Holendrzy nazywają je Waddenzee, Niemcy Wattenmeer, a Duńczycy Vadehavet. Mimo swojej nazwy tak naprawdę nawet nie jest morzem, tylko jednym z największych na świecie błotnisk, płaską równiną zalewaną wodą dwa razy na dobę („watt” nawiązuje do niderlandzkiego określenia błota). Z wodą wygląda normalnie, kiedy jej nie ma – jak okiem sięgnąć i jeszcze dużo, dużo dalej, rozciąga się pomarszczona powierzchnia mokrego piasku odbijająca obłoki niczym lustro. Ni to morze, ni ląd.
Stopy zapadają się w podłożu, ale amatorów wędrówki jest całkiem sporo. To naprawdę emocjonujący spacer. Wybierając się nań samemu, lepiej nie zapuszczać się zbyt daleko (łatwo stracić orientację). Warto też wcześniej zapoznać się z dokładnymi godzinami pływów, żeby nie zostać zaskoczonym. Przypływy i odpływy zmieniają się co 6 godz. Wahania poziomu wody sięgają 2-3 m, a prędkość przypływu to średnio 1 km/h, chociaż w wietrzne i burzowe dni może się to dziać o wiele, wiele szybciej.
Takie chodzenie po Morzu Wattowym ma nawet swoją nazwę – wadlopen (w Holandii) i wattwandern (w Niemczech). Dłuższe wyprawy odbywa się wyłącznie pod opieką licencjonowanych przewodników. W Danii można wybrać się na wycieczkę tzw. Mandøbusem, dwupoziomowym „autobusem” ciągniętym przez specjalny traktor kursujący na wysepkę Mandø. Wyspa ma niecałe 8 km² powierzchni i 40 stałych mieszkańców. Podczas przypływu można do niej dotrzeć tylko łódką lub helikopterem. Mandøbusy kursują po morskim dnie od kwietnia do października, oczywiście w czasie odpływu.
Morze Wattowe jest płytkie i woda szybko się w nim nagrzewa, tworząc idealne warunki do namnażania się planktonu. Znawcy tematu twierdzą, że w jednym metrze sześciennym wattu jest więcej biomasy niż w takiej samej objętości gleby w deszczowym lesie równikowym. Życie dosłownie tu kipi, co widać w cieniutkiej warstewce uciekającej spod stóp wody. Bliżej brzegu można obserwować efekt działania piaskówki, wieloszczeta zwanego też robakiem piaskowym. Tam, gdzie woda zdążyła już spłynąć, pojawiają się dziwne rurkowate kupki. Widomy to znak istnienia norki sięgającej nawet do 30 cm w głąb i są to naprawdę odchody piaskówek zjadających i wydalających piasek. Te stworzenia żywią się znajdującymi się w nim mikroorganizmami, a na jednym metrze kwadratowym przestrzeni może ich być nawet 50.
Maria Gonta
foto Gontowiec Podróżny
Kliknij w wybrane zdjęcie aby powiększyć
Przebudowa Spichrzowej
Ostatnie przygotowania do rozpoczęcia przebudowy ulicy Spichrzowej.
Konsorcjum firm TORMEL i WUPRINŻ, przebuduje ostatni, półkilometrowy odcinek ulicy Spichrzowej. Pierwsze prace ruszą ...
<czytaj dalej>UMCS z Jazz Clubem Pod Filarami
80 lat UMCS w Lublinie z Jazz Clubem „Pod Filarami”.
W dniach 14 -17 maja 2024 roku w Akademickim Centrum Kultury ...
<czytaj dalej>Remont schodów
Nowe schody na Piaskach, obok lecznicza zieleń.
Rusza remont schodów przy ul. Bohaterów Westerplatte, zejście do ul. Sczanieckiej. Skarpa przy schodach ...
<czytaj dalej>Obchody 900-lecia jubileuszu
W sobotę 11 maja br. w Ośnie Lubuskim odbędą się uroczyste obchody z okazji dziewięćsetlecia ustanowienia biskupstwa lubuskiego.
Przygotowania do tej ...
<czytaj dalej>