
To już szósty numer cyklu wydawniczego „Łączą nas ludzie i miejsca”. Pomysł dziennikarki
Hanny Kaup został zrealizowany ze Stowarzyszeniem św. Eugeniusza de Mazenoda, dzięki finansowemu wsparciu Urzędu Miasta Gorzowa.
Niemal w przeddzień Dnia Edukacji Narodowej odbył się wieczór promocyjny szóstego biuletynu, który tym razem poświęcony był gorzowskiej oświacie. Na 48 stronach formatu A4 znalazły się wspomnienia związane z budowaniem po wojnie zrębów gorzowskiej oświaty, jej przemianami a także współczesnym obliczem.
Znana polonistka, urodzona w Grodnie
Weronika Kurjanowicz, która dotarła do Gorzowa tuż po wojnie – jak sama mówi – najpierw była przedmiotem, a potem podmiotem, czyli obiektem budowania tu oświaty. Języka polskiego uczyła w Zespole Szkół Ekonomicznych, uchodziła za surową, ale szanowaną nauczycielkę i do dziś utrzymuje kontakt ze swoimi uczniami. Jednym z nich jest
Marek Piechocki, który również pojawił się na wieczorze w Domu Pokuty przy ul. Brackiej 7. Przeczytał swój wiersz skierowany do pani profesor i przyznał, że dawno temu, jako uczeń, zabrał z biurka nauczycielskiego książkę. Dopiero po latach przyszedł na imieniny pani Weroniki z kwiatami, oddał egzemplarz i od tamtej pory, w dorosłym życiu zaczęła się prawdziwa przyjaźń między byłą nauczycielką a uczniem.
W rozmowie poprowadzonej przez red. Hannę Kaup wybrzmiały też inne wspomnienia, jak choćby to, o którym mówiła emerytowana profesorka, odnosząc się do miejsca spotkania:
– Do tego miejsca, w którym się znajdujemy, tuż po wojnie przychodzili młodzi ludzie, bo chcieli się uczyć. To nieprawda, że pierwszy kościół katolicki był przy ul. Warszawskiej. Pierwsi byli Oblaci – podkreślała przy potakującej akceptacji obecnego na soptkaniu proboszcza parafii, o.
Tadeusza Kala.
Tuż obok Domu Pokuty, przy wjeździe z ul. Śląskiej w Bracką do dziś stoi budynek dawnej powojennej Szkoły Podstawowej nr 10. To tam została zatrudniona
Wilhelmina Rother i jako nauczycielka mieszkała w gabinecie od fizyki. – Bałam się – mówiła – bo chłopaki wchodzili po dachu i podglądali, kto tam mieszka. O, to te okna – wskazywała, wieziona na spotkanie.
Później los związał ją z dzisiejszym Zespołem Szkół Odzieżowych im. K. Kieślowskiego, o którego przetrwanie walczyła przez lata. Współpracowała z inną bohaterką biuletynu, swoją późniejszą zastępczynią i następczynią
Stanisławą Jarosz. Dogadywały się i uzupełniały świetnie. Obie zdyscyplinowane, obie oddane szkole i uczniom, obie spędziły w murach Odzieżówki po pół wieku. Stanisława Jarosz bez jednego dnia na zwolnieniu lekarskim. A przecież na początku pracy nauczycielskiej powiedziano jej, że się do zawodu nie nadaje.
– Był rok 1972 – okres bardzo trudny. Stwierdzono, że mam sobie szukać takiej szkoły, która nie podlega miastu. Dla mnie to był szok. Jaka była przyczyna takiej decyzji? Bardzo prosta, chociaż nigdy mi tego otwarcie nie powiedziano. Był 1 maja. Ja wychowawstwa nie miałam, a że nigdy na pochód nie chodziłam, to nie poszłam i tym razem – wspominała w rozmowie z red. Hanną Kaup.
Vis a vis szkoły odzieżowej, przy pętli na ul. Śląskiej, znajduje się wyjątkowe przedszkole – wyjątkowe, bo integracyjne. Kieruje nim
Elżbieta Anacka. A powstało ponad 100 lat temu pobudowane przez niemieckiego przemysłowca Maxa Bahra, jako ochronka dla dzieci pracowników jego fabryki. – Po wojnie działał tu tygodniowy żłobek dla dzieci pracowników Silwany. Rodzice oddawali swoje pociechy w poniedziałek, a zabierali w sobotę. To było tragiczne. Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji teraz. Nie wiem, czy w ogóle rodzice sobie to wyobrażają – mówiła dyrektorka.
W czasie spotkania bohaterowie rozmawiali również o wzajemnych znajomościach, o czasach i miejscach, w których się poznali, ale przede wszystkim o swoich życiowych historiach i pracy z młodzieżą, która – jak powiedziała Stanisława Jarosz – nie jest gorsza, ale inna, bo czasy są inne. A co się zmieniło?
– Kiedyś, jak rodzic został wezwany do szkoły, od razu było widać poprawę w zachowaniu ucznia. Dziś szkoła jest pozostawiona sama sobie” – podkreślała ze smutkiem, natomiast dyrektor pierwszej gorzowskiej katolickiej szkoły podstawowej
Leszek Weichert zwrócił uwagę, że szkoła jest jedynie fragmentem życiowej drogi ucznia.
– Jej sensem jest przygotowanie młodych ludzi do dalszego etapu – wskazywał, a zapytany, jak powinna wyglądać współczesna szkoła, odpowiedział:
– Szkoła nabiera swoistego rytmu, kiedy ma prawo do autonomii, natomiast dzisiaj brakuje zaufania, a to powoduje, że przestaje oddychać. Jest w dużym stopniu odbiciem całego społeczeństwa, a problemem są dziś podziały, rozbicia i brak woli współpracy.
Niemal dwugodzinne spotkanie zakończyło się luźnymi, ale wzruszającymi rozmowami z gośćmi, którzy przyszli, by posłuchać swoich dawnych nauczycieli, przypomnieć szkolne lata i powspominać tamten czas.
Jeśli chcielibyście otrzymać ostatni numer biuletynu „Łączą nas ludzie i miejsca”, szukajcie go w następujących miejscach:
-
Urząd Miasta Gorzowa – Kancelaria Ogólna
-
Biblioteka Pedagogiczna w Gorzowie
-
Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna im. Z. Herberta w Gorzowie
-
Parafia Św. Józefa w Gorzowie
-
Lubuskie Centrum Rozwoju Przedsiębiorczości – LCRP
-
I LO im. Tadeusza Kościuszki w Gorzowie
Tekst i foto Hanna Kaup
Kliknij w wybrane zdjęcie aby powiększyć