Spotkanie II, 25.10.2014 – ZOFIA NOWAKOWSKA.
Na początku było ich – Pionierów Gorzowa – 1282 osoby. Z każdym rokiem jest ich coraz mniej. Dziś zostało 311. Wielu ma ponad dziewięćdziesiątkę, sił coraz mniej, zdrowie słabsze. I pamięć nie tę. A jeszcze tyle można by zapisać, udokumentować, opracować. Bo tylko to, co zapisane, ma prawdziwą wartość – uważa Zofia Nowakowska.
Od 40 lat z tym samym uporem, determinacją, konsekwencją, pisze losy Gorzowa i jego mieszkańców. Sama nie jest Pionierką Gorzowa. Ale bez Zofii Nowakowskiej prawdopodobnie nie byłoby tego określenia, z całą pewnością nie byłoby w ogóle Klubu Pioniera. Nie byłoby tysięcy pieczołowicie zebranych dokumentów, setek opracowań, zapisków, notatek, analiz. Historia Landsberga i Gorzowa lat 40. i 50. pełna byłaby luk, niedopowiedzeń, znaków zapytania… Więc dobrze, że jest. Że przyjechała tu z nakazem pracy w ręku w 1960 roku. Młoda, pełna zapału historyczka…
Dokumenty są najważniejsze
Co sprawiło, że historia Pionierów i powojennego Gorzowa tak bardzo chwyciła Zofię Nowakowską za serce? Ludzie? Czy może ich osobne historie, z których – jak z kolorowych szkiełek – od lat układa wielobarwną mozaikę, która dopiero połączona, daje pełny obraz całości? Niechętnie mówi o sobie. Woli o nich – świadkach historii, którzy na obcej ziemi budowali coś z niczego.
W Klubie Pioniera przy ul. Obotryckiej jest niemal codziennie. We wtorki dogląda samotnych mogił „swoich Pionierów” na starym Cmentarzu Świętokrzyskim przy ul. Warszawskiej. Ale w poniedziałki, środy i czwartki od 10.00 do 15.00 można ją zastać pochyloną nad pożółkłymi dokumentami, kserówkami pism, listami. Albo piszącą kolejny tekst, opracowanie historyczne, wspomnienie. – Liczą się tylko dokumenty. Tylko one zostaną i będą źródłem wiedzy – mówi z przekonaniem Zofia Nowakowska. – Jedyną metodą, by dotrzeć do jak najpełniejszej dokumentacji, było stworzenie w 1974 roku Klubu Pioniera. Opracowałam ankietę, którą wypełniali Polacy, którzy przybyli do Gorzowa po 1945 roku i tu podjęli pracę, co mogli udowodnić dokumentami. Te trafiały potem do archiwum Klubu Pioniera, które mieściło się przy Muzeum. Tym sposobem Muzeum, w którym pracowałam, jest w posiadaniu całej dokumentacji dotyczącej gorzowskich Pionierów. To ponad 4400 dokumentów! Ile dzięki temu powstało już prac licencjackich, magisterskich i doktoranckich, to trudno zliczyć – opowiada Zofia Nowakowska.
W latach 70. – niemal 30 lat po zakończeniu wojny – wielu Pionierów dawno już nie mieszkało w Gorzowie. Aby do nich dotrzeć, Zofia Nowakowska dała anons w lokalnej gazecie, który przedrukowała nawet „Trybuna Ludu”. – Proszę sobie wyobrazić, kto skontaktował się ze mną, jako pierwszy? Florian Kroenke! Przysłał listem poleconym całą swoją dokumentację. Podobnie Leon Kruszona i inni Pionierzy! W tym roku mija 40 lat od tamtego czasu.
Polacy i Niemcy budują przyszłość
Florian Kroenke to niezwykle ważna postać. W historii Gorzowa i w pamięci Zofii Nowakowskiej. Pierwszy starosta gorzowski. To on „montował” pionierską ekipę z Wągrowca. 27 marca 1945 roku przyjechały tu 33 osoby. Dzień później rozpoczęła się polska administracja miasta, w którym cały czas mieszkało jeszcze 30 tys. Niemców, z których wielu miało ruską „bumażkę” nakazującą dalsze wykonywanie obowiązków, np. w urzędzie. No i byli jeszcze Rosjanie… Nikt nie wiedział, co będzie. – Proszę sobie to wyobrazić. Miasto zajęte przez Rosjan, plądrowane przez szabrowników. A Polacy i Niemcy mają wspólnie budować swoją przyszłość. Wtedy jeszcze nie było wiadomo, że Niemcy będą przesiedlani. Polakom, którzy przeżyli traumę wojny, stracili bliskich, przeżyli koszmar obozów, taka współpraca początkowo wydawała się niemożliwa… Trzeba było dać Polakom nadzieję, a jednocześnie uszanować Niemców, którzy tu żyli. Przecież nie wszyscy popierali Hitlera. Potrzeba było ogromnego wyczucia i dyplomacji w tych polsko-niemieckich relacjach i budowaniu wszystkiego od nowa. Florian Kroenke, wiedząc, że musi jakoś dostosować współpracę i budować rdzennie niemieckie miasto, na nowym, polskim podłożu, zastosował pewną praktykę, która znakomicie się sprawdziła. Mianowicie, przydzielał swoich pracowników na pokoje do rodzin niemieckich. Te musiały ich przyjąć. Początkowo Niemcy izolowali się od Polaków. Zastawiali drzwi szafami, by nie mieć z nimi żadnego kontaktu. Do czasu... W Landsbergu działał szpital przyfrontowy. Rosjanie, którzy go opuszczali, krążyli po mieście, plądrowali je. Kiedy pojawiali się w kamienicy, Niemcy zaczynali krzyczeć: Hilfe! Hilfe! i rozsuwali szafy, licząc, że Polacy pomogą im uporać się z tym kłopotem. Potem te szafy zupełnie zniknęły i zaczęła się prawdziwa współpraca. Czasem była tak silna, że kończyła się… miłością. A kiedy w maju było wiadomo, że Niemcy opuszczą Landsberg i będą wysiedlani za Odrę, był wielki problem – jechać z ukochaną, czy zostać. Taki jeden milicjant, Jan, zakochał się w Niemce, u której mieszkał. W czerwcu pojechał do Wągrowca na swoje imieniny. Kiedy wrócił, już jej nie było. Zaczęły się przesiedlenia. Czym prędzej pognał rowerem do pierwszego punktu zbornego w Witnicy. Szukał jej tam. Naraz zza krat pojawiła się ręka. Ktoś zaczął krzyczeć: Jan! Jan! Jesteś! Jedź z nami do Berlina! Jan spuścił głowę… Jako milicjant, złożyłem ślubowanie i muszę zostać, bronić granic Polski – powiedział. Nie pojechał, ale do końca życia żałował i myślał o swojej miłości.
Taki polski humanitaryzm
Kiedy Zofia Nowakowska opowiada historie „swoich Pionierów”, można ulec wrażeniu, że to jej własne wspomnienia i przeżycia. Jest tak sugestywna. Tak dokładna. Pamięta każdą datę, nazwisko, sytuację – jakby sama ją przeżyła. – Czasem coś wyleci mi z głowy, ale wtedy zaglądam do papierów i już wszystko wiem – zaznacza z uśmiechem.
Co w tych historiach jest najważniejsze? Że Polacy i Niemcy szybko nauczyli się współpracować. Bez nienawiści, chęci zemsty „za Hitlera”, uprzedzeń. – W tamtym czasie panował świerzb i choroby weneryczne. Jeden jedyny lekarz, którzy przyjechał z pierwszą ekipą z Wągrowca, miał pełne ręce roboty. W mieście zostało jeszcze dwóch niemieckich lekarzy. Razem więc zorganizowali przy Łokietka punkt zdrowia dla cywilów. Dali ogłoszenie w prasie – po polsku i niemiecku, że wszystkie Niemki muszą się badać.
Po latach przyjechała do Gorzowa jedna z byłych mieszkanek Landsberga. Wspominała tamten czas i tamten punkt zdrowia, w którym pomagała lekarzom. To właśnie wtedy poczuła, że w Polakach nie ma wrogości, choć tyle przez Niemców wycierpieli. Z pełnym uznaniem obserwowała, ile zachodu wymaga znalezienie lekarstw, praca z chorymi. Zrozumiała wówczas, czym jest polski humanitaryzm – relacjonuje pani Zofia.
Wspólnota doświadczeń
Pionierzy Gorzowa w 1945 roku zaczynali swoje urzędowanie przy dzisiejszej ul. Pionierów, w budynku, gdzie dziś mieści się bank. To dosłownie kilka kroków od siedziby Klubu Pioniera przy Obotryckiej.
Wielu z nich przyjechało do Gorzowa w bydlęcych wagonach, „zza Buga”. Przymusowo przesiedleni, jak ci, na których miejsce przybywali. Po drodze okradano ich, cierpieli głód, choroby. Jechali w nieznane, pełni nadziei, że wszystko się jakoś ułoży. Że ojciec znajdzie resztę rodziny, a sąsiad będzie nadal miał dom obok sąsiada… Ale jak będzie – tego nikt nie wiedział.
Po latach wiadomo, że wszystko się ułożyło. Także polsko-niemiecka współpraca. – Landsberczycy odwiedzają Gorzów. Bywają na Dniu Pojednania obchodzonym 30 stycznia przy Dzwonie Pokoju. Kiedyś bywali także na marcowych spotkaniach Klubu Pioniera. Wiedzą, że są tu mile widziani. – Podczas jednej z takich uroczystości dawna mieszkanka Landsberga, popłakała się, chodząc uliczkami historycznego Nowego Miasta. Wróciły wspomnienia: tu poznała męża, tu rodziły się jej dzieci. Ciężko jej się zrobiło na sercu. Naraz podeszła do niej obca kobieta z pieskiem. Przytuliła ją, pocałowała i rozpłakała się razem z nią…
Agnieszka Kopaczyńska-Moskaluk
Zofia Nowakowska
… historyk, regionalista, szefowa gorzowskiego Klubu Pioniera, który w tym roku obchodzi jubileusz 40-lecia. Pochodzi z Milczan koło Sandomierza. Do Gorzowa trafiła z nakazu pracy w 1960 roku. Pracowała, jako nauczycielka, m.in. w Liceum Pielęgniarskim. Była też dyrektorką Muzeum Lubuskiego im. Jana Dekerta w Gorzowie. Przez lata zaangażowana była w działalność gorzowskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Historycznego i Ligi Kobiet, jednak najwięcej czasu i uwagi poświęca dokumentowaniu roli pionierów w budowaniu polskości Gorzowa.