Cała ta awantura z pracami domowymi, a raczej wyczekiwanym ich brakiem przypomina mi historię zielonego długopisu.
Otóż kiedyś w szkole na wywiadówce okazało się, że dzieci nie noszą na lekcje zielonych długopisów, które raz na jakiś czas są potrzebne. Rodzice, w tym ja, zaczęli protestować, że owszem, dzieci noszą. Mój syn miał nawet oddzielny piórniczek z wszystkimi kolorowymi długopisami "na zaś". Nauczycielka zgromiła nas, że nie, nie noszą, a pani syn, pani Joanno, też nie miał. Nie wyciągnął.
No, nie miał, a nie wyciągnął, to różnica, ale ok, 20 minut życia stracone na pogadankę o zielonych długopisach i że dzieci mają nosić, bo tak. Potem już zapytałam kilku rodziców, czy jeśli te długopisy zielone są takie ważne, a jeden kosztuje około 1 zł, to może lepiej by było ze składki na klasę odłożyć te kosmiczne 20 zł i kupić długopisy, żeby stały na biurku i żeby nikt nie mógł ściemnić, że nie ma?
Odpowiedziała mi cisza. Długopisów nie kupiono.
Ta sama cisza odpowiadała, kiedy pytałam, jak mam odrabiać z synem lekcje, jeśli wraca ze szkoły o 15, potem jedzie na jedną terapię, drugą, żeby mógł lepiej funkcjonować w szkole, potem wraca, je obiad, chwilę odpoczywa, zajmuje się zwierzętami, czyta lekturę, potem konieczny masaż sensoryczny [30 minut na jedno dziecko], kolacja, kąpiel, a potem jest 21 i ja naprawdę nie mam serca trzymać chłopaka po nocy, skoro o szóstej musi wstać do szkoły, a ja jeszcze pracuję, bo jestem z nimi sama.
Też cisza i się nie dziwię, bo sama nie wiedziałam, syn prac domowych nie odrabiał.
Za to podszkolił angielski do perfekcji, nauczył się podstaw programowania i przesłuchał wszystkie lektury, które będą mu potrzebne w dalszym życiu.
I nie chcę cię tutaj podburzać - jestem za pracami domowymi czy jestem przeciw. Mój młodszy syn dziś przerabiał ćwiczenia do klasy drugiej z matematyki. Te same, które mają dzieci w szkole. Bardziej dla zabicia czasu i sprawdzenia, czego się nauczył przez pół roku na edukacji domowej, niż z potrzeby edukacyjnej. Dość długo szukałam i zaznaczałam zadania, które FAKTYCZNIE są mu potrzebne do udoskonalenia umiejętności matematycznych. Z całych, prawie stustronicowych ćwiczeń, wyszperałam raptem 20 stron materiału, którego przećwiczenie nie będzie wkurzało syna nudą i będzie dla niego - kluczowe słowo - rozwojowe. Nawet jeśli ogarnia daną partię materiału, przećwiczenie akurat tego, będzie jakimś wyzwaniem.
Przeglądając te ćwiczenia, wyobraziłam sobie, co by było, gdyby chodził do szkoły i musiałby te ćwiczenia wypełniać strona po stronie, BO TAK. Bo każdy musi. Bo praca domowa. I dostawałby minusy za brak zadania.
NA PEWNO musiałabym zacząć farbować włosy.
Ale do sedna. W dyskusji o braku czy potrzebie zadań domowych przeraża mnie bezmyślność zielonego długopisu i tych ćwiczeń. BO TAK.
Brak pracy domowej nie powinien oznaczać totalnego braku pracy i doskonalenia tego, czego się nie umie. Obecność pracy domowej nie powinna oznaczać robienia tego, co wszyscy, bo tak pani powiedziała. Uwielbiałam wspierać starszaka w projektach klasowych takich jak lapbooki tematyczne czy pisanie wypracowań z angielskiego czy polskiego. Wkurwiało mnie do granic tłumaczenie mu, czemu musi robić coś, co już potrafi od roku i mimo że nudne, musi to zrobić, BO TAK.
Marzy mi się szkoła i mam szczerą nadzieję, że tak to będzie wyglądało, w której praca domowa nie będzie oceniana [i teoretycznie nigdy nie powinna być oceniana], ale będzie zadawana wtedy, gdy uczeń FAKTYCZNIE będzie musiał coś dopracować bądź CHCIAŁ się w jakimś temacie rozwinąć.
I z jednej strony ten zakaz może zadziałać przewrotnie, że zyskując czas, uczniowie faktycznie będą prosić nauczycieli o wskazówki, jak poszerzyć temat, który ich zaciekawił.
Z drugiej martwi mnie postawa rodziców, którzy apele nauczycieli, że uczeń ma z czymś kłopoty i powinien popracować w domu, będą zbywali - moje dziecko nic nie musi!
Bawi mnie za to obawa, że bez zadań domowych dziecko niczego się nauczy. W dobie tak rozwiniętej technologii, pomocy naukowych na wyciągnięcie ręki, nasze dzieci i bez szkoły nauczą się wszystkiego, czego powinny. Przykład? Nauczyciele, którzy często nie potrafią napisać zdania poprawnie po polsku, a mimo wszystko im się udało i dostali posadę w szkole. Można? Można. Czemu? BO TAK.
PS
Dla ciekawych bardzo polecam analizę Father_ing:
https://www.facebook.com/photo/?fbid=828598985946730&set=a.439502874856345
Matka jest tylko jedna