Kiedy z okazji Święta Niepodległości w kraju patriotycznie i wzniośle, w mojej rodzinie – sentymentalnie i wspomnieniowo.
Familijnie, ponieważ dokładnie 11 listopada 1950 przed urzędnikiem gorzowskiego USC stanęli Alfred Kielak i Irena Gruszewska. W tatowej kieszeni ciążył już bilet kierujący go do wojska na drugi kraniec kraju. Jako syn przedwojennego policjanta, a więc tzw. element niepewny politycznie, otrzymał przydział do Batalionów Budowlanych - formacji bez karabinu, w której wykonywano ciężkie prace przymusowe. Zameldował się tam już pięć dni po ślubie. Wiotka, wielkooka dziewczyna musiała tęsknić za nim prawie trzy lata.
Sensacyjnie, ponieważ ślub był nie po myśli matki chłopaka (a mojej babci). Miłości rodzinnego beniaminka sprzyjały jednak siostry. Cichaczem wykradły z szuflady potrzebne dokumenty i małżeństwo stało się faktem. Babci pozostało już tylko pogodzić się z tym, że niedaleko padło jabłko od jabłoni. Ona jako pierwsza przeciwstawiła się woli rodziców. Mimo ustalonego terminu ślubu z bogatym ziemianinem (i schowanego w paszporcie biletu do Ameryki) wybrała uczucie do przystojnego wojaka, mojego dziadka. Cóż z tego, że pochodził z rodziny z tradycjami? Był w końcu tylko jednym z siedmiorga dzieci mazowieckiego chłopa, a ona - niezbyt majętna - ale jednak szlachcianka. Rodzice nigdy nie wybaczyli jej mezaliansu a i teściowie nie polubili „panny z białymi rączkami”. Młodzi zdecydowali się wyruszyć na Kresy i ostatecznie osiedli w Pińsku. Tam też urodziło się troje z czworga ich dzieci. Alfred był najmłodszy.
Święto Niepodległości w Pińsku odbywało się z wielką pompą. Mały Fredek niewiele z tego okresu zapamiętał, jednak jego starsze siostry chętnie opowiadały o uroczystych mszach w Kościele Garnizonowym i ubranych na galowo marynarzach Pińskiej Flotylli Rzecznej. Nie mniej pięknie prezentowali się w mundurach konni policjanci pińscy a wśród nich mój dziadek Konstanty (zginął rozstrzelany pod Warszawą w 1944 r.)
Patriotyczne nuty przebijały także przez wspomnienia drugiej babci. Nadzieja z Gukiszów Gruszewska, matka mojej mamy, była w młodości członkinią Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół". Kiedy - zgodnie z wolą rodziców - wyszła za sporo od niej starszego urzędnika Starostwa w Baranowiczach, spotkania „sokolników" były jej odskocznią od niezbyt lubianego i trochę nudnego życia statecznej połowicy.
Uroczyste obchody Święta Niepodległości w Baranowiczach odbywały się przy Pomniku/Mogile Nieznanego Żołnierza. Odsłonięto go w 1925 r. na skwerze przy reprezentacyjnej ulicy Szeptyckiego (dziś Sowiecka). Babcia Nadzieja brała udział w specjalnych pokazach gimnastycznych organizowanych podczas świąt państwowych. Była tak zagorzałą „sokolniczką", że – jak głosi rodzinna legenda – do porodu zabrano ją bezpośrednio ze stadionu.
Tak się nam ten 11 Listopada przeplata z rodzinną historią. Jest i podniosły i zwyczajnie familijny. Wiele dla nas znaczy. Gdybyśmy wszyscy (albo chociaż niektórzy) zatrzymali się na chwilę w pędzie i posłuchali opowieści najstarszego pokolenia, mogłaby powstać interesująca mozaika wspomnień.
Postscriptum
Zawarty 11 listopada związek małżeński po prawie dwóch latach został przypieczętowany przed ołtarzem. Moi rodzice byli pierwszą parą, której udzielono ślubu w nowo erygowanej Parafii Św. Józefa na ul. Brackiej (parafię erygowano 10.08.1951, ślub odbył się 16 dni później, kiedy tato przebywał na krótkiej przepustce z wojska)
PPS
Do Batalionów Budowlanych trafiali - według rozkazu z 1951 r. - synowie "wywłaszczonych obszarników, kupców, właścicieli przedsiębiorstw, nieruchomości miejskich, byłych funkcjonariuszy aparatu ucisku reżimu przedwrześniowego", określani jako wrogowie ludu.
Maria Gonta
foto archiwum własne
Kliknij w wybrane zdjęcie aby powiększyć
« | maj 2024 | » | ||||
P | W | Ś | C | P | S | N |
1 | 2 | 3 | 4 | 5 | ||
6 | 7 | 8 | 9 | 10 | 11 | 12 |
13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 | 19 |
20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 | 26 |
27 | 28 | 29 | 30 | 31 |