Zima powoli wycofuje się z Zelandii. Śnieg jeszcze leży, nowy na razie nie próbuje padać. Temperatura podniosła się wczoraj w dzień o ułamek stopnia powyżej zera. Obserwowałam siedzącego na rynnie kosa, pijącego wodę ze skraplających się sopli. Co jakiś czas i on przyglądał mi się badawczo, więc nie zdecydowałam się pójść po aparat. Wystarczyło się ruszyć, by uciekł, a tak przynajmniej w spokoju ugasił pragnienie.
Śnieżna jeszcze aura skłoniła nas do odwiedzenia Dronningholm, czyli nikłych pozostałości jednego z najstarszych w Danii zamków królewskich. Już samo słowo „dronning” sugeruje, że powinien mieć coś wspólnego z królową, a „holm”, że również z wyspą. Nie wiadomo dokładnie, kiedy go zbudowano, ale na pewno pierwotnie lokowany był na wysepce, ponieważ w średniowieczu poziom wody w jeziorze Arresø był o wiele wyższy. Na pewno też nie przypominał zamku w dzisiejszym rozumieniu tego słowa, ponieważ była to popularna w średniowieczu rezydencja typu motte, u nas zwana gródkiem stożkowatym, coś pośredniego pomiędzy dworem obronnym a zamkiem, otoczona wałem z fosą.
Do dziś zachowały się jedynie fundamenty wieży mieszkalnej i towarzyszących jej budynków. Z jednej strony wzgórza mamy największe duńskie jezioro Arresø i drogę wiodącą na kraniec półwyspu Arrenæs, z drugiej krajobraz stworzony przez bobry wpuszczone tu w latach 2009-2010. Efekt zbudowania przez nie tamy najlepiej widoczny jest na fotografii z drona, którą umieszczono na tablicy informacyjnej przy ruinach.
Zamek istniał ok. 400 lat i mniej więcej w połowie XIV w. przeszedł w ręce magnackie. Później stopniowo podupadał, by w końcu posłużyć, podobnie jak zamki Søborg (niedaleko Gilleleje) i Gurre (pomiędzy Helsingør a Tikøb), jako źródło materiałów budowlanych do postawienia Frederiksborga, którym zachwycaliśmy się w nie tak bardzo stąd odległym Hillerød. Dziś do tych ruin rzadko ktokolwiek zagląda, bowiem wszystkie położone są z dala od głównych dróg.
No dobrze, a co z tą królową z Dronningholm? Ano legendy mówią, że Waldemar Zwycięski ofiarował go swojej żonie, królowej Dagmarze (Dagmar). Dagmara urodziła się ok. 1186 r. jako czeska księżniczka Marketa (Małgorzata) Przemyślidka (właściwie Przemyślidówna) i – jak mówi powtarzana w jej rodzinnym kraju anegdota – wyszła za dwukrotnie starszego od siebie duńskiego króla, ponieważ… przegrała w kości z jego wysłannikiem. Anegdota anegdotą, ale królowa, chociaż zasiadała na tronie niespełna osiem lat, bardzo dobrze zapisała się w pamięci poddanych. Była znana z łagodności i dobroczynności, zapamiętano także jej niezwykłą urodę (niebieskooka blondynka z długim warkoczem). Zmarła młodo, jeszcze przed trzydziestką, po urodzeniu drugiego syna. Dziecko prawdopodobnie również nie przeżyło, ponieważ nie znalazłam nawet wzmianki o jego imieniu.
Dagmarę pochowano w Ringsted, w jednym z królewskich kościołów grobowych. Obok niej spoczął później jej mąż, mając u drugiego boku kolejną żonę, Berengarię Portugalską, która także zmarła w połogu (po urodzeniu czwartego dziecka). Łącznie w świątyni znajdują się (bądź znajdowały) szczątki 21 średniowiecznych królów i królowych. Wszyscy zostali wymienieni na pamiątkowej tablicy umieszczonej w jej wnętrzu, Dagmara ma jeszcze osobną, poświęcona tylko sobie, pokrytą płaskorzeźbami dwujęzyczną płytę pamiątkową z 1928 r. Zachował się także przedstawiający ją fresk.
Pierworodnego syna Przemyślidówny, urodzonego w 1209 r. Waldemara zwanego Młodszym, ojciec ukoronował na współkróla Danii w 1218 r. Nie dane jednak było chłopcu zostać samodzielnym władcą, ponieważ 13 lat później zginął postrzelony przypadkowo podczas polowania. Ojciec przeżył go o 10 lat. Waldemar Młodszy nie pozostawił po sobie potomków. Jego żona, portugalska infantka Eleonora, zmarła razem z nowo narodzonym synem kilka miesięcy przed owym wypadkiem na polowaniu.
W średniowieczu często układano pieśni o władcach i rycerzach. O jasnowłosej królowej ułożono ich pięć (jej następczyni u boku Waldemara II poświęcono tylko dwie). W jednej jest mowa o „grzechu królowej Dagmar” (dronning Dagmars synd), która obawiała się, że trafi do czyśćca za to, iż kiedyś nie przebrała się do niedzielnego nabożeństwa. Później terminu tego używano jako synonimu nieistotnego grzechu dręczącego sumienie gorliwych wiernych, ale w końcu poszedł w zapomnienie, bo i czasy się zmieniły, i lista grzechów zdewaluowała. Można już chyba przychylić się do stwierdzenia, że przekraczanie norm religijnych jest jak historia stosowana – dopasowane do konkretnych osób czy faktów i opisywane przez nich samych lub świadków z własnej perspektywy (co nie zawsze bywa obiektywne).
Maria Gonta
foto Gontowiec Podróżny
Kliknij w wybrane zdjęcie aby powiększyć
Przebudują Ikara
Przetarg na przebudowę ostatniego etapu ulicy Ikara rozstrzygnięty.
Kolejna osiedlowa uliczka zostanie w pełni przebudowana. Nowa nawierzchnia ul. Ikara ułatwi codzienne ...
<czytaj dalej>Oni tu zostają
„Zostaję!” to hasło nowej kampanii promującej Gorzów, która ma zwrócić uwagę na zalety naszego miasta, dzięki którym jest ono doskonałym ...
<czytaj dalej>Pielgrzymki
Tegoroczna piesza pielgrzymka powołaniowa odbędzie się w sobotę w sobotę 27 kwietnia.
Wyjście pielgrzymki na trasę z Paradyża do Rokitna nastąpi ...
<czytaj dalej>200 lat dla pani Zofii
Nieczęsto zdarza się, aby tradycyjnie śpiewane „sto lat”, z racji chwili, modyfikowano w sekwencji życzeń na lat „dwieście”. Tak właśnie ...
<czytaj dalej>