23 lipca to Dzień Włóczykija, a więc wszystkim, którzy odczuwają mniejszą lub większą potrzebę wędrowania pieszo, rowerem, samochodem lub jakimkolwiek innym pojazdem, życzę z całego serca, aby droga Wam się nigdy nie znudziła i pojazdy działały bez zarzutu. Niech pogoda Was rozpieszcza, terenowe ciekawostki dają się łatwo odnaleźć, a zdrowie i dobry humor Was nie opuszczają. Szczególnie ciepło zwracam się do
Bodka, który przedwczoraj wywiózł mnie na parę dni na Dolny Śląsk.
- Smutno ci będzie beze mnie – stwierdził. – Nie będziesz miała na kogo krzyczeć.
- Przecież ja nie krzyczę – zaripostowałam. – Ty jesteś zdecydowanie głośniejszy i to ty częściej krzyczysz.
- Bo ja mam bardzo dużo komórek nerwowych.
Włóczykija zamierzamy odwiedzić w przyszłym roku. Jeżeli plany wypalą, z pewnością opowiemy o wrażeniach z Doliny Muminków, natomiast dzisiejszego święta po prostu nie wypada spędzić w fotelu, dlatego wybieramy się razem z moją towarzyszką
Hanną na kolejną edycję reaktywowanego siedem lat temu Wrocławskiego Święta Kwiatów, a wieczorem chcemy wrócić do odwiedzonego wczoraj pałacu w Krobielowicach na widowisko plenerowe „Biała dama” (w ramach II Festiwalu Muzycznego Powiatu Wrocławskiego).
Wczorajszy dzień obfitował we wrażenia, chociaż w sumie poruszałyśmy się wkoło komina, ale Dolny Śląsk tak ma. Spróbujcie na przykład ruszyć po jego bocznych dróżkach śladami krzyży pokutnych. Zebrałyśmy już z Hanią niezłą fotograficzną kolekcję tych obiektów. Chociaż większość z nich jest od dawna odkryta i opisana, wcale nie tak łatwo je odszukać. Niektóre chowają się całkiem sprytnie (jak jeden z wczorajszych), a wtedy trzeba być czujnym. Zdeterminowany eksplorator łatwo może dać wywieźć się w pole i dojrzeć cel swoich poszukiwań nawet tam, gdzie go nie ma. Bo trzeba Wam wiedzieć, że krzyże pokutne nie zawsze mają formę oczywistą. Czasami ich ramiona są poobtłukiwane i z ziemi sterczy tylko granitowe nie-wiadomo-co. Dużo potrafią też namieszać „języki”, czyli łapani na podorędziu informatorzy.
Cel naszych poszukiwań ukryty za żywopłotem – nie w krzakach, jak mówili niektórzy – oprócz tajemnicy średniowiecznej zbrodni miał jeszcze parę współczesnych. Dowiedziałyśmy się, że stał co najmniej 70 m dalej, a po przeniesieniu go w aktualne miejsce, zakopano pod nim butelkę z informacjami kto, kiedy i dlaczego to zrobił. Ponieważ z ulicy i tak go nie widać, jego tabliczka informacyjna pieczołowicie zabezpieczona jest w garażu (przeniesienia dokonano kilkadziesiąt lat temu).
Inny z poszukiwanych przez nas krzyży nadal czeka, aż go sfotografujemy, chociaż nigdzie się nie chowa, tylko pręży przy płocie w centrum wsi. Zmyliło nas sformułowania „krzyż pokutny z kościołem w tle”, tymczasem kościół nas zwyczajnie przestraszył, bo przecież nieczęsto widzi się świątynię owiniętą ostrzegawczą biało-czerwoną taśmą (i to wraz z całym przylegającym cmentarzykiem). Okna i wszelkie otwory zatkane folią, dach również zafoliowany, bramki wejściowe zastawione donicami, a w dodatku wszędzie gdzie się da kartki z trupią czaszką i ostrzeżeniem „Niebezpieczeństwo dla życia! Wstęp wzbroniony!”. Poniżej intrygująca treść „Niebezpieczeństwo spowodowane fumigacją i obecnością bardzo toksycznych gazów”. I to się czuło, pomimo opakowania kościoła.
Cóż to takiego jest ta fumigacja? To ostra walka z drewnojadami, które rozpanoszyły się w zabytkowym wnętrzu. Najczęściej są to spuszczele, drążące kanały o dużej średnicy. W celu ich zwalczenia rozkłada się płytki nasączone toksycznym fosforowodorem, który wnika w drewniane elementy i zabija żerujące w nich owady. Całą budowlę okrywa się gazoszczelnymi plandekami (chociaż te, które my widziałyśmy, chyba takie najszczelniejsze nie były, bo dziwny zapaszek w gardło drapał). Fumigacja trwa zazwyczaj 10 dni, potem jeszcze należy wnętrze dobrze wywietrzyć, a to kolejne kilka dni. Zmykałyśmy stamtąd najszybciej, jak się dało.
To tylko fragmencik przygód z wczorajszego kilkugodzinnego wypadu, bo krzyży pokutnych miałyśmy po drodze o wiele więcej. Był też jeden z najwyższych na Dolnym Śląsku pręgierz (z 1555 r.), pyszna kawa i desery w zamku z intrygującą historią (z Waterloo i Nową Zelandią w tle), ciekawe mauzoleum pruskiego dowódcy nazywanego marszałkiem "naprzód", ponieważ taką komendę wydawał najczęściej. Były rzucające się z daleka w oczy kaplice rodowe na niewielkim cmentarzyku (jedna z nich pełni funkcję kościoła i akurat odbywała się w niej msza; zaskakujące wrażenie). Były ponad trzystuletnie nepomuki, zbliżone wiekowo piety, pomniki pierwszowojenne, zrujnowane dwory i pałace, a wśród nich pałac twórcy egzaminu dojrzałości (z arcydziwnym, ale sympatycznym lwem na cokole). Była droga na skróty przez las i cała masa innych ciekawostek.
Tekst i foto Maria Gonta
Kliknij w wybrane zdjęcie aby powiększyć
Przebudują Ikara
Przetarg na przebudowę ostatniego etapu ulicy Ikara rozstrzygnięty.
Kolejna osiedlowa uliczka zostanie w pełni przebudowana. Nowa nawierzchnia ul. Ikara ułatwi codzienne ...
<czytaj dalej>Oni tu zostają
„Zostaję!” to hasło nowej kampanii promującej Gorzów, która ma zwrócić uwagę na zalety naszego miasta, dzięki którym jest ono doskonałym ...
<czytaj dalej>Pielgrzymki
Tegoroczna piesza pielgrzymka powołaniowa odbędzie się w sobotę w sobotę 27 kwietnia.
Wyjście pielgrzymki na trasę z Paradyża do Rokitna nastąpi ...
<czytaj dalej>200 lat dla pani Zofii
Nieczęsto zdarza się, aby tradycyjnie śpiewane „sto lat”, z racji chwili, modyfikowano w sekwencji życzeń na lat „dwieście”. Tak właśnie ...
<czytaj dalej>