15 lipca. Z żalem odnotowuję koniec tegorocznej skandynawskiej przygody. Wczoraj funkcjonowaliśmy jeszcze siłą rozpędu, znosząc do domu bagaże, zmuszając do pracy pralkę, odwiedzając przychodnię i operatora naszej sieci komórkowej.
Przychodnia była konieczna z uwagi na bonus w postaci otoczonego czerwoną obwódką kleszcza wgryzionego w Bodka. Nasza sympatyczna pani doktor zrobiła wielkie oczy na widok wokółkleszczowego odczynu zapalnego:
- A gdzież to się pan tak załatwił?
- A na Bornholmie.
- Dawno?
- Wczoraj.
- Uff. Im szybciej zadziałamy, tym lepiej.
Bodek wyszedł z gabinetu z receptą na antybiotyk, ze skierowaniem do zabiegowego na usunięcie resztek bornholmskiego potwora oraz receptą na dawkę przypominającą szczepienia przeciw KZM (kleszczowemu zapaleniu mózgu; przyjęliśmy pełną serię kilka lat temu). Ja zaszczepię się w poniedziałek, jak tylko apteka ściągnie kolejną dawkę szczepionki (na stanie mieli tylko jedną). W końcu też nabyłam widełki do w miarę bezpiecznego usuwania wgryzionych już pajęczaków. Nazywają się pięknie: kleszczyki i wcale nie przypominają pęsety, zwyczajowo używanej jako narzędzie do ich wyrywania. Pamiętajcie, by nigdy, przenigdy nie wyrywać kleszcza zwykłą pęsetą, a już broń Boże nie próbować go wykręcać! Ściśnięcie odwłoka jest jak naciśnięcie strzykawki. Bezpieczniej już odciąć go czymś ostrym tuż za jego głową, przy samej naszej skórze. Sam łepek jest najmniej groźny, najwyżej otorbi się i organizm sam go usunie razem z wytworzonym strupkiem.
Wizyta u operatora sieci komórkowej z kolei była niezbędna dlatego, że moja karta SIM, zapewne z nadmiaru wrażeń językowych, doznała trwałego pomieszania zmysłów i sama zaczęła wybierać sobie formę oraz sposób działania. A to nie mogłam wykonywać żadnych połączeń, a to nie udawało się ich odbierać, a z mapy zasięgów kompletnie zniknął LTE. No i w efekcie karta SIM poszła na emeryturę. Mam teraz nową.
Późnym popołudniem wierny Fredek ruszył z Bodkiem za kierownicą i płową ekipy skandynawskiej na tylnych siedzeniach, by odwieźć ją (tę połowę) do jej, a właściwie ich domu. Od razu zrobiło się dziwnie cicho. Pusto zrobi się dopiero jak sprzątnę cały ten powyprawowy rozgardiasz, ale to jeszcze nie dziś, bo właśnie leń kompletny mnie ogarnął. Chciałam spisać jakieś wstępne podsumowanie, jednak obezwładniającemu lenistwu poddała się i moja wena. Nie będę kombinować, poczekam aż wróci.
Powiem tylko jedno. Nie licząc zeszłorocznej podróży kamperem po Ponidziu, skandynawska wyprawa śladami marzeń była pierwszą taką eskapadą sześcioletniej Marceliny i trzeba przyznać, że egzamin vanlajferski zdała Cysia na szóstkę. Zanim jeszcze termin vanlife stał się modny i wszedł do powszechnego użycia, jej pradziadek Alfred nazywał zamiłowanie do podróży owsikowaniem, a nas – długo przed tym, nim wymyśliliśmy Go(n)towca Podróżnego – tytułował czule owsikami. Jego gen wędrowniczy pięknie rozwija się w czwartym już pokoleniu.
Tekst i foto Maria Gonta
Przebudują Ikara
Przetarg na przebudowę ostatniego etapu ulicy Ikara rozstrzygnięty.
Kolejna osiedlowa uliczka zostanie w pełni przebudowana. Nowa nawierzchnia ul. Ikara ułatwi codzienne ...
<czytaj dalej>Oni tu zostają
„Zostaję!” to hasło nowej kampanii promującej Gorzów, która ma zwrócić uwagę na zalety naszego miasta, dzięki którym jest ono doskonałym ...
<czytaj dalej>Pielgrzymki
Tegoroczna piesza pielgrzymka powołaniowa odbędzie się w sobotę w sobotę 27 kwietnia.
Wyjście pielgrzymki na trasę z Paradyża do Rokitna nastąpi ...
<czytaj dalej>200 lat dla pani Zofii
Nieczęsto zdarza się, aby tradycyjnie śpiewane „sto lat”, z racji chwili, modyfikowano w sekwencji życzeń na lat „dwieście”. Tak właśnie ...
<czytaj dalej>