3 maja. Kiedy wieczorem wjechaliśmy do Odemiry, zatrzymaliśmy się najpierw na niedawno wybudowanym parkingu nad rzeką Mirą (jedna z najmniej zanieczyszczonych rzek na całym kontynencie europejskim).
Potem jednak pojechaliśmy sprawdzić rekomendowany przez vanliferów parking pod stadionem i uznaliśmy, że tam będzie spokojniej. Rano się okazało, że mamy nie tylko stadion i straż pożarną z boku, ale w dodatku śpimy pod szkołą, więc zabraliśmy się stamtąd jeszcze przed pierwszym dzwonkiem. Na szczęście, funkcjonujemy według czasu polskiego, bo portugalski jest o godzinę wcześniejszy. Na śniadanie wróciliśmy nad rzekę. Wypuściłam się na polowanie z aparatem i moją uwagę zwrócił mężczyzna z małym pieskiem, nadchodzący od strony kładki dla pieszych. Nagle, nie wiadomo skąd, pojawiło się więcej psiaków, dopiero w wizjerze aparatu zauważyłam, że to koty. Otaczały mężczyznę z każdej strony, wybiegały do przodu i cofały się. Potem pan się pochylił i najwyraźniej wysypał im karmę. Nie podchodziłam bliżej, żeby ich nie wypłoszyć (oglądały się na mnie nieufnie), ale wyglądało to niesamowicie.
Sama Odemira nie ma jakichś znaczących zabytków, jednak jej wąskie uliczki zabudowane biało-niebieskimi domami sprawiają sympatyczne wrażenie. Na miejscu dawnego zamku stoi dziś ozdobiona pytkami azulejos biblioteka, na jednym ze wzgórz widoczna jest oryginalna rzeźba, przedstawiająca grupę ludzi (niestety nie udało mi się niczego na jej temat dowiedzieć), a moją sympatię wzbudził już sam fakt, że miejscowość otrzymała prawa miejskie w tym samym roku, co mój rodzinny Gorzów (1257 r.). Stąd pochodził portugalski lotnik i poeta José Manuel Sarmento de Beires, który zasłynął pierwszym nocnym przelotem nad południowym Atlantykiem, ale Polaków może zainteresować jego płomienny romans z Marią Pawlikowską (wtedy jeszcze nie Jasnorzewską), z którą po spotkaniu w Paryżu wdał się w gorący romans. Spotkali się w Paryżu, w 1927 r. (wcześniej korespondowali), a Maria wyszła za Stefana Jasnorzewskiego, również lotnika, dopiero w 1931 r. Ciekawą postacią historyczną wywodzącą się z Odemiry jest również żyjący na przełomie XV i XVI w. Pedro Damiano, aptekarz i szachista, autor jednego z pierwszych podręczników szachowych, którego nazwiskiem nazwano kilka szachowych posunięć (mat Damiano, obrona Damiano, gambit Damiano).
Z Odemiry ruszyliśmy do Castro Verde, żeby zatankować gaz. W większych miastach jest dostępny bez problemu i w cenie sporo niższej, niż w Hiszpanii, ale my poruszamy się bardzo lokalnymi drogami, więc musimy tropić dysponujące nim stacje benzynowe. Bodek doszedł w tym już do niezłej wprawy. Z Castro Verde było już raptem kilka kilometrów do Almodôvar (miasteczko nie jest związane z hiszpańskim reżyserem, to tylko przypadkowy zbieg okoliczności). Przyciągnęła nas tam historia licząca z górą pięć tysięcy lat oraz kolekcja kamiennych tablic z pismem południowo-zachodnim (pismo Tartezjan), liczącym ponad 2 500 lat, jakie znajdują się w tamtejszym muzeum. Nachodziliśmy się, żeby je znaleźć, ale było warto. Muzeum jest w remoncie, a kolekcję przeniesiono na ten czas do domu kultury, urządzonym w zrewitalizowanym klasztorze.
Ostatnim punktem dnia było Sines, rodzinne miasto Vasco da Gamy. Tutaj zostaliśmy na noc, nad samym oceanem, z widokiem na wspinającą się na wzgórze starówkę, zamek i pomnik wielkiego odkrywcy. 8,5 tys. kilometrów za nami.
Cały wczorajszy dzień spędziliśmy w Alentejo, największej z portugalskich prowincji. Jego nazwa pochodzi od słów „além Tejo”, czyli „za Tagiem”. Prowincja zajmuje 1/3 powierzchni kraju, ale zamieszkuje ją raptem 6% ludności i to naprawdę widać. Jak okiem sięgnąć, ciągną się obszary porośnięte dębem korowym i gajami oliwnymi. Parkingów przy drogach praktycznie nie ma. Senne wioski mają parterową zabudowę, domy pomalowane na biało (żeby odbijały palące promienie), ozdobione tylko żółtym lub niebieskim pasem u dołu. Mają też wysokie kominy, bo jak gorące tu jest lato, tak mroźna zima. Natomiast okorowane dęby sprawiają wrażenie, jakby z podkasanymi spodniami i podwiniętymi rękawami szykowały się do jakiejś bójki.
Portugalia jest największym producentem korka na świecie, a w Alentejo lasy korkowe zajmują ponad 530 tysięcy hektarów z ponad 740 tysięcy hektarów w całej Portugalii. Z jednego dębu można uzyskać ok. 50 kilogramów korka, robi się to co 9-12 lat, przy czym po raz pierwszy ściąga się korę dopiero z 25-letniego drzewa. Na pniach widnieją cyfry od 0 do 9, oznaczające rok, w którym przeprowadzono korowanie. Właściciele plantacji wiedzą najlepiej, czy 0 oznacza rok 2010, czy 2020, ale cyfra 9 na pewno dotyczy roku 2019. Warto też wiedzieć, że z korka robi się tu wszystko, nawet sukienki i kapelusze.
Maria Gonta
foto Bogdan Gonta
Przebudują Ikara
Przetarg na przebudowę ostatniego etapu ulicy Ikara rozstrzygnięty.
Kolejna osiedlowa uliczka zostanie w pełni przebudowana. Nowa nawierzchnia ul. Ikara ułatwi codzienne ...
<czytaj dalej>Oni tu zostają
„Zostaję!” to hasło nowej kampanii promującej Gorzów, która ma zwrócić uwagę na zalety naszego miasta, dzięki którym jest ono doskonałym ...
<czytaj dalej>Pielgrzymki
Tegoroczna piesza pielgrzymka powołaniowa odbędzie się w sobotę w sobotę 27 kwietnia.
Wyjście pielgrzymki na trasę z Paradyża do Rokitna nastąpi ...
<czytaj dalej>200 lat dla pani Zofii
Nieczęsto zdarza się, aby tradycyjnie śpiewane „sto lat”, z racji chwili, modyfikowano w sekwencji życzeń na lat „dwieście”. Tak właśnie ...
<czytaj dalej>