Słowo "sport" we współczesnym świecie nie jest tak oczywiste, jak np. w XX wieku. To, co kiedyś wydawać by się mogło zwykłym bieganiem, skakaniem przez płot sąsiada czy tarzaniem w błocie, dziś ma inny wymiar, a trudne warunki polowe przenosi się do sal treningowych i przyciąga tym coraz większe rzesze zwolenników. Ci, po pracy za biurkiem, po ośmiu lub dziesięciu godzinach myślenia, po tygodniu życia w intelektualnym stresie, zjawiają się na treningach i wyciskają z siebie siódme poty. Dlaczego tak się dzieje? Przede wszystkim, by odreagować stres, ale też podnosić poprzeczkę wytrzymałości i osiągać coraz lepsze wyniki poprzez poznawanie siebie i swojego organizmu i by trenować każdą część osobno. To czyni człowieka coraz bardziej świadomym własnego ciała, jego słabości i siły.
Dzikie Dziki zarażają
W Gorzowie od trzech lat trenują Dzikie Dziki. Grupa pod trenerskim okiem
Marcina Palczarskiego i
Marka Kondratowskiego "zaraziła" takim pomysłem na życie ponad 60 osób.
- Zaczęło się spontanicznie. Z kolegami dowiedzieliśmy się o organizowanym w Sopocie biegu przeszkodowym z cyklu runmageddon i postanowiliśmy spróbować sił z kolegą, który już tam startował. Na dystansie 6 km stanęło z 20 osób z Gorzowa. Udało nam się drużynowo zająć chyba pierwsze miejsce. Dokładnie nie pamiętam, bo jest tych sukcesów trochę, ale na pewno było podium - opowiada Marcin Palczarski.
- To właśnie wtedy ta iskierka zapłonęła. Złapaliśmy bakcyla i postanowiliśmy prowadzić treningi tego typu u nas w mieście. Nie mamy jakiejś listy, ale osób, które startowały lub startują pod naszą banderą, jest około 60. Pochodzą z wszelakich środowisk. Tak też jest z wiekiem: najmłodszy kolega nie ma jeszcze 18. lat, a startują i 50+, a nawet 60+. W zawodach wszyscy - także kobiety - biegną na takich samych zasadach. Każdy może sobie odpuścić przeszkodę, ale musi za to ponieść karę - wyjaśnia trener.
O tym, skąd wzięła się nazwa Dzikie Dziki, mówi ich współzałożyciel i drugi trener Marek Kondratowski. - Gdy podjęliśmy decyzję, żeby wystartować w pierwszym biegu jako drużyna, po małej burzy mózgów Michał Szymański znany jako Majkel rzucił: Dziki - a ktoś inny dodał, że jak Dziki to tylko Dzikie. Dorzuciliśmy jeszcze nazwę miasta, żeby reprezentować je na różnych wydarzeniach sportowych w kraju i za granicą. I tak zostało.
Można się zastanawiać, z jakim genem trzeba się urodzić, by kochać takie ekstremalne biegi, gdy musisz bez wahania unurzać się w błocie, skakać przez płonące ognisko, pokonywać strome przeszkody czy przenosić ciężkie drewniane bele albo opony.
- Może to sposób na odreagowanie całego dnia, który spędzamy w pracy, wyładowanie energii - wyjaśnia M. Palczarski. - Jedni lubią poboksować w worek, inni pobiegać. Samo bieganie jest dla nas nudne. My lubimy ekstremalnie, użyć trochę siły, sprytu, bo żeby pokonać niektóre przeszkody, trzeba często podejść technicznie, nie samą siłą, bo to do niczego nie doprowadzi. A biegamy różne odcinki, od torów 200-metrowych naszpikowanych masą przeszkód, po biegi 50 km plus z przeszkodami, po górach. Ostatnio wzięliśmy udział w takim na Słowacji. Nasza czwórka zajęła trzecie miejsce. Zasada jest taka, że biegniemy wszyscy razem, a liczy się łączna suma czasów zawodników.
Trenuj ciężko albo idź do domu
- Biegi terenowe pozwoliły mi pokonać kilka barier, rozwijać się na wielu płaszczyznach, nauczyły cierpliwości i poprawiły sprawność fizyczną. Przy okazji poznałem wiele osób, które również przez ten czas bardzo się rozwinęły i nie zwalniają tempa, podchodzą do treningów z pasją, dlatego nikt z nas nie robi tego na siłę - dodaje Marek Kondratowski. - Jeżeli chodzi o biegi przeszkodowe, podstawą zawsze jest sam bieg, a przeszkody techniczne czy siłowe nie stwarzają mi większych problemów. Czasem delikatnie "odcina moc" w nogach, ale nikt nie obiecał, że będzie łatwo, dlatego też polecam ten rodzaj aktywności.
Sporą grupę Dzikich Dzików stanowią kobiety. Jedną z zawodniczek jest Urszula Śliwińska, która - jak kilkanaście innych dziewczyn/kobiet - ćwiczy tam regularnie. Jak większość, mieści się w średniej wieku ok. 30 lat, jest młodą mamą, aktywną zawodowo.
- Czy rywalizujemy z chłopakami? Na pewno ich gonimy, a oni nas motywują - zdradza. - Większości z nas zawsze sport towarzyszył w życiu, jednak Dziki pomagają stale podnosić poprzeczkę, pokonywać własne słabości, sięgać wyżej. Dziś Dziki to nie tylko grupa sportowych napaleńców, ale też fajna paczka znajomych i przyjaciół, którzy mogą liczyć na siebie nie tylko podczas sportowych rywalizacji, ale często także w prywatnym życiu. Sport buduje fajne, zdrowe relacje. Kibicujemy sobie nawzajem i cieszymy się nawzajem swoimi sukcesami.
Urszula Śliwińska potwierdza, że nie ma czegoś takiego jak sekcja żeńska. - Trening jest taki sam dla wszystkich i wszyscy staramy się robić to samo. Oczywiście, za każdym razem jest inaczej. Choć to drużyna amatorska, trener podchodzi do zajęć profesjonalnie, treningi są wszechstronne, rozwijające zarówno sprawność, kondycję, jak i siłę. Co ważne, zwracamy uwagę na technikę, by unikać kontuzji, przeciążeń - mówi. - Jestem przekonana, że są to zajęcia dla wszystkich. Nawet dziewczyny, które uważają, że nie mają siły, powinny spróbować.
Dzikie Dziki można podglądać, można się też do nich przyłączyć. Spotykają się zimą w sali CF 1 Gorzów Wielkopolski przy ul. Zielonej. Tam stworzyli tor. Wszystko kupili za własne pieniądze. Skupiają się na treningach ogólnorozwojowych i technicznym podejściu do przeszkód, budowaniu siły biegowej, wzmacnianiu mięśni. Treningi biegowe robią w środy na świeżym powietrzu. Są profesjonalni również w strojach. Noszą koszulki z logo i symbolami Gorzowa. Przyświeca im idea: Trenuj ciężko albo idź do domu.
Tekst i foto Hanna Kaup
Kliknij w wybrane zdjęcie aby powiększyć