"Poszło najlepiej jak do tej pory. Publiczność na początku wyczekująca, wchodząca w klimat spektaklu, trochę zaskoczona, że nie każda piosenka to superprzebój, z czasem coraz bardziej rozgrzana, zgotowała na koniec owację na stojąco. Tak jak powinno być. Wyjeżdżam z Gorzowa z poczuciem, że zrobiłem naprawdę dobre przedstawienie. Czy tak samo ocenią mnie widzowie i krytycy to już inna sprawa. (...) Żegnaj "Amoroso", żyj dalej swoim teatralnym życiem, oby jak najdłużej" - napisał na portalu społecznosciowym
Artur Barciś po sobotniej premierze prasowej wieczoru z włoskimi piosenkami w Teatrze im. J. Osterwy. Nadał mu tytuł "Amoroso", a historię Gigi i zakochanej w nim dziewczyny zdecydował się opowiedzieć szlagierami: "Che sera", "Mambo Italiano", "Volare, cantare", "Caruso", "Byłaś taka mała", "Proszę cię Teresa", "Quando, quando", "Miłość w Portofino", "Gigi Amoroso", "Lasciatemi cantare" i in.
To druga wersja zamysłu Artura Barcisia. Pierwszą wystawił rok wcześniej w Teatrze Ateneum w Warszawie. Tam zagrał jedną z ról. W Gorzowie na scenie wystąpili:
Michał Anioł, Bartosz Bandura, Marta Karmowska, Anna Łaniewska, Jan Mierzyński, Edyta Milczarek, Artur Nełkowski i
Joanna Rossa. W roli Gigiego - gościnnie
Kamil Mróz.
Tatiana Kwiatkowska jako scenograf - jeszcze przed rozpoczęciem spektaklu - przeniosła widzów do Toskanii, nad Jezioro Garda, wyświetlając jego widok w głębi sceny. Zagrały również loże. Prawa jako włoskie mieszkanie, w którym na balkonie suszą się ubrania, lewa jako uliczna kawiarnia, w której grają miejscowi grajkowie. W ich rolach:
Mariusz Lipiński na perkusji,
Arkadiusz Malinowski na gitarze basowej,
Daniel Maternik na mandolinie,
Kacper Trębacz na akordeonie i
Marek Zalewski na fortepianie.
Po ostatnim gongu, gasną światła, ginie jezioro, na scenie Gigi żegna swój włoski świat i wyjeżdża za ocean. Zakochanej dziewczynie obiecuje, że wróci. Robi się smutno. Ukochany niknie w oparach dymu i od tej pory grają tylko światła. Dziewczyna jest młoda, więc ma adoratorów. Trzech. I ci adoratorzy wprowadzają do spektaklu dynamizm. Kiedy zjawia się trójka "drabów": Jan Mierzyński, Bartosz Bandura i Artur Nełkowski, pojawia się też nadzieja, że odtąd włoskie emocje i tempo zawładną sceną. Jednak po rewelacyjnym wykonaniu przez Jana Mierzyńskiego piosenek "Byłaś taka mała" i "Proszę cię, Teresa" emocje gasną. Ze swoistego półuśpienia wyrywa widza zaproszenie na... 15-minutową przerwę.
Pierwsza część - w warstwie reżyserii - pozostawia we mnie niedosyt i zdziwienie.
Po lampce wina wracamy do historii porzuconego przez Gigi miasteczka, a właściwie do tęskniącej dziewczyny. Przenosimy się do festiwalowego San Remo. Jest stolik obok sceny, a na niej podest dla artystów. Słuchamy prawdziwych wyciskaczy łez. Kto nie pamięta "Miłości w Portofino" (ładnie zaśpiewanej przez Joannę Rossę) czy szlagieru "Caruso". Szlagieru, którego artystyczny wzorzec stworzył Luciano Pavarotti, Andrea Bocelli czy Il Divo. Ci artyści przyzwyczaili odbiorcę do oczekiwania na refren, który budzi ogromne emocje i wywołuje dreszcze. Tych nie było. Michał Anioł zaprezentował swoistą melorecytację, skrząc się srebrem cekinów w świetle scenicznych lamp. Kolejny raz sprawdziła się zasada nakazująca rezygnację z wykonania utworu przez osobę, której brakuje wyjątkowych umiejętności głosowych. I trudno tu mieć pretensje do aktora. Reżyser zdecydował, rezyser zaakceptował. Tak wyszło.
Za to finał należał wyłącznie do Anny Łaniewskiej. Wreszcie poczułam się jak w teatrze. Pojawił się dialog, którego w przedstawieniu brakowało, pojawiła się przejmująca tęsknota i szaleńcza radość z powrotu ukochanego. W wykonaniu gorzowskiej aktorki widziałam odbicie jednego z najlepszych wykonań tego utworu - włoskiej gwiazdy, która karierę zrobiła we Francji - Dalidy. Scena pięknie podana i aktorsko, i muzycznie, natychmiast trafiła w serca publiczności.
Wreszcie - po powrocie z Ameryki - zaśpiewał sam Gigi Amoroso (gościnnie Kamil Mróz) i spłynął na wszystkich złoty deszcz. Tym zabiegiem reżyser kupił widza, który poczuł atmosferę karnawałowego szaleństwa...
Artura Barcisia kochamy za jego kreacje aktorskie i za to, że jest. Jego sukcesem reżyserskim był spektakl "Trzy razy Piaf". Widzom podobało się "Kochać" i pewnie podobać się będzie "Amoroso". Gorzowscy aktorzy wykonali zlecone im zadanie, niektórzy naprawdę świetnie, lecz najsłabszym elementem przedstawienia jest w moim odczuciu reżyseria. Nie znam szczegółów przygotowań, ale odnoszę wrażenie, że to niskonakładowa produkcja - i nie mam tu na myśli finansów. Zaproponowana gorzowskiemu widzowi koncepcja przedstawienia świetnie sprawdziłaby się w klubie czy kawiarni. Od teatru oczekuję więcej. Po prostu. I żeby ogłosić sukces w teatrze niemuzycznym, by nie zostawiać różnego przecież odbiorcy z mieszanymi odczuciami, trzeba musicalowy pomysł ograć, trzeba pokazać, że ten pomysł naprawdę się ma.
"Wyjeżdżam z Gorzowa z poczuciem, że zrobiłem naprawdę dobre przedstawienie" - napisał Artur Barciś. Nie umiem się z tym poczuciem zgodzić, ale zachęcam wszystkich do obejrzenia "Amoroso". Może i ja powinnam jeszcze raz zobaczyć przedstawienie - takie w końcu jest założenie reżysera, by widz wracał do teatru. Może w kolejnych spektaklach odtwórca tytułowej roli będzie bardziej uwodzicielski? Bo, żeby być prawdziwym amantem, za którym szaleją wszystkie kobiety, nie wystarczy być wysokim, szczupłym i mieć złotą marynarkę.
Wbrew pozorom, musical stawia przed jego autorami ogromne wymagania, o czym mogliśmy się przekonać kolejny raz.
Hanna Kaup
foto Ewa Kunicka
Przebudują Ikara
Przetarg na przebudowę ostatniego etapu ulicy Ikara rozstrzygnięty.
Kolejna osiedlowa uliczka zostanie w pełni przebudowana. Nowa nawierzchnia ul. Ikara ułatwi codzienne ...
<czytaj dalej>Oni tu zostają
„Zostaję!” to hasło nowej kampanii promującej Gorzów, która ma zwrócić uwagę na zalety naszego miasta, dzięki którym jest ono doskonałym ...
<czytaj dalej>Pielgrzymki
Tegoroczna piesza pielgrzymka powołaniowa odbędzie się w sobotę w sobotę 27 kwietnia.
Wyjście pielgrzymki na trasę z Paradyża do Rokitna nastąpi ...
<czytaj dalej>200 lat dla pani Zofii
Nieczęsto zdarza się, aby tradycyjnie śpiewane „sto lat”, z racji chwili, modyfikowano w sekwencji życzeń na lat „dwieście”. Tak właśnie ...
<czytaj dalej>