
Co zrobić, gdy znajdziemy ranne zwierzę potrzebujące pomocy? W dzień powszedni jakoś sobie poradzimy. Ktoś zadzwoni na policję, ktoś inny po straż albo do urzędu miasta. Problem da się załatwić dość szybko, ale gdzie szukać pomocy, gdy do sytuacji dojdzie nocą albo w dni wolne od pracy?
Znalezienie martwego zwierzęcia wymaga od znalazcy niezwłocznego poinformowania właściwych służb, by te zabrały zwierzę. Za padłe zwierzęta na terenie miasta odpowiada firma INNEKO RCS sp. z o.o. będąca pod nadzorem Wydziału Gospodarki Komunalnej i Transportu Publicznego. Gorzej jest, gdy osobnik żyje i trzeba mu pomóc, a my nie wiemy, jak. I znów w dzień powszedni w godzinach urzędowania sprawę powinien załatwić telefon do jednej z instytucji, którymi są: Policja, Straż Pożarna, Straż Miejska lub Wydział Ochrony Środowiska i Rolnictwa UM. Służby te niezwłocznie przekażą informację do lekarzy weterynarii, z którymi miasto ma podpisane umowy. Niestety, w weekend robi się z tego problem nie do przebrnięcia.
Zacznę od tekstu instrukcji zamieszczonej na stronie RDOŚ, który został przywołany przez urząd miasta w Gorzowie w odpowiedzi na moją interwencję w sprawie znalezienia na ulicy Głowackiego rannego ptaka.
Oto fragment instrukcji:
„Jeśli znajdziemy zwierzę, które potrzebuje naszej pomocy, należy zawiadomić o tym odpowiednie służby. Instytucją „pierwszego kontaktu” jest gmina. Wójt, burmistrz bądź prezydent miasta to organy, które w zakresie zadań własnych mają sprawy ochrony przyrody oraz porządku publicznego i bezpieczeństwa obywateli. Przedstawiciele gminy (np. instytucje, podmioty, z którymi gmina ma zawarte porozumienia) są odpowiedzialni za interwencje oraz, jeśli zachodzi taka potrzeba, transport zwierząt do ośrodków rehabilitacji”.
Do tego warto wiedzieć, że miasto ma podpisane dwie umowy na:
• udzielenie pomocy weterynaryjnej w warunkach klinicznych chorym dzikim zwierzętom oraz poszkodowanym w kolizjach drogowych z dr. Mirosławem Pińczakiem prowadzącym działalność gospodarczą „Usługi Weterynaryjne” Agnieszka Goniuch-Pińczak i Mirosław Pińczak Spółka Partnerska Lekarzy Weterynarii, ul. Okólna 27A, 66-400 Gorzów Wielkopolski
• udzielenie pomocy weterynaryjnej w terenie chorym dzikim zwierzętom oraz poszkodowanym w kolizjach drogowych z dr. Krzysztofem Tymszanem prowadzącym działalność gospodarczą pod nazwą Prywatna Lecznica dla zwierząt, ul. Śniadeckich 14, 66-400 Gorzów Wielkopolski.
Miasto w swoim piśmie wyjaśnia też, co należy do obowiązków obu wykonawców. To: „udzielenie pomocy weterynaryjnej w taki sposób, aby jak najszybciej dzikie zwierzę mogło zostać wypuszczone na wolność. Dr Krzysztof Tymszan najczęściej udziela pomocy w terenie; jeżeli zachodzi potrzeba, przewozi ranne zwierzę do szpitala, który usytuowany jest w jego gabinecie przy ul. Fredry 9c. Podstawowym obowiązkiem wykonawców jest ratowanie życia poprzez specjalistyczne zabiegi chirurgiczne oraz podawanie odpowiednich leków. W przypadku konieczności hospitalizacji zwierzęcia, zapewniona jest mu woda oraz pokarm odpowiedni dla danego gatunku.”
I teraz najważniejsze: „Umowy z wykonawcami są tak skonstruowane, że nie przewidują dni wolnych od pracy. Wykonawcy mają obowiązek przyjąć zwierzę lub podjechać na miejsce zdarzenia każdego dnia (niezależnie czy jest to dzień świąteczny) i o każdej godzinie (kolizje drogowe najczęściej zdarzają się w nocy).”
Sobotni kłopot
I tu coś mi nie zagrało. W sobotę 22 maja ok. 16.00 znalazłam na przejściu dla pieszych ul. Głowackiego drozda. Stał tam osowiały i nie reagował na przejeżdżające samochody. Na szczęście, te jakoś go omijały. Zawróciłam, by pomóc zwierzęciu. Gdy podjęłam je z jezdni, zauważyłam, że ma jakiś krwawy ślad nad prawym okiem. Ptak nie reagował. Zadzwoniłam do dr.
Tymszana. Wyjaśniłam sytuację, ale polecił mi zgłosić się do dr.
Pińczaka. Nie tylko pojechałam na Okólną, gdzie ma gabinet – wtedy zamknięty – ale i dzwoniłam na podany numer. Niestety, za każdym razem włączała się automatyczna sekretarka. Po około godzinie poszukiwań, pomoc znalazłam u aktorki
Anny Łaniewskiej, która mimo że miała już pod opieką trzy ptaki – a w domu jeszcze cztery koty i psa – zgodziła się przyjąć kolejnego rannego drozda.
Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby nie pomoc opiekunki zwierząt Anny Łaniewskiej. Informacje przekazane przez urząd miasta przeczą temu, czego doświadczyłam. Nie wiem, dlaczego zostałam odesłana przez jeden gabinet do drugiego, a w tamtym nikt się nie zgłaszał, jeśli umowa dotyczy również dni wolnych od pracy. Na szczęście drozda udało się uratować i po tygodniu został wypuszczony.
Problemów ciąg dalszy
Kilka dni temu Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami odział w Gorzowie opublikował na swojej stronie facebookowej tekst, który dotyczy SP 4. To na terenie szkoły notorycznie mają być niszczone gniazda jaskółek i jerzyków, a na oczach dzieci zabijane żywe istoty.
„Z przerażeniem i prośbą o pomoc zadzwonił do nas rodzic dziecka jednej z gorzowskich szkół i opowiedział nam wczorajsze zdarzenie...” – czytamy w poście.
„Z płaczem wbiega dziecko do domu, na rękach trzyma pisklaka, mając nadzieję, że może uda się go uratować, niestety, ten malutki ptaszek już nie żył...”
TOZ z przerażeniem podkreśla, że w dzisiejszych czasach zabija się istoty tak potrzebne człowiekowi w walce z owadami. „Jerzyki to niewielkie ptaki, o których coraz częściej mówi się jako o ptakach, które zjadają duże ilości komarów. Coraz więcej osób, chce mieć jerzyki w swoim ogrodzie, by te chroniły nas przed uporczywymi atakami komarów. Jaskółki natomiast są posłankami dobrej nowiny. Zajadają się muchami, gzami, bąkami, meszkami. Dobrze się składa, bo my ich nie lubimy, a one je lubią bardzo. Obliczono, że jedna rodzina, mama, tata i trójka-piątka dzieci zjada w ciągu niespełna dwóch miesięcy 150 tysięcy owadów.”
Na zakończenie postu padają pytania o brak edukacji i ludzkich odruchów opieki nad bezbronnymi, o przyszłość młodych ludzi, którym szkoła nie daje dobrego przykładu.
Komentarz
Ptaki – niewielkie i płochliwe istoty, które zachwycają swoim śpiewem. Wiosną budzą nas nad ranem, zwiastując nadejście pięknych dni. Kiedy wchodzimy do parku czy lasu uspokaja nas ich świergot. Podziwiamy ich upierzenie, lubimy oglądać filmy ukazujące ich zwyczaje, ale kiedy przychodzi do pomocy, coś zaczyna szwankować. Czy nie ma racji Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami, sugerując, że problem tkwi w braku edukacji? Przecież wrażliwości też trzeba nauczyć. Nie każdy ma to w genach. Nie każde dziecko rozumie, że bezbronnemu zwierzęciu trzeba pomóc. I koniecznie należy poprawić możliwość kontaktu z gabinetami, które mają podpisaną z miastem umowę na pomoc rannym zwierzętom również w dni wolne od pracy. Nie zawsze wolontariusz jest w stanie wszystkiemu zaradzić.
Tekst i foto Hanna Kaup