
W związku z zakończeniem projektu „Łączą nas ludzie i miejsca w podróży” oraz faktem, że nie wszyscy mogli dostać biuletyn, publikujemy materiały, które zostały tam zamieszczone.
Dziś trzecia część tekstu o
Marcie Wrzask i
Jarosławie Woćko, którzy rok spędzili w Stanach Zjednoczonych.
Wydawnictwo „Łączą nas ludzie i miejsca” ukazało się przy wsparciu finansowym Urzędu Miasta Gorzowa Wielkopolskiego.
Pierwszą część historii Marty i Jarka przeczytasz tu:
https://www.egorzowska.pl/pokaz,hanna_kaup,14820,
Drugą część tu:
https://www.egorzowska.pl/pokaz,hanna_kaup,14839,
WEGETARIANIE NIEPRAKTYKUJĄCY
Podróżowanie po świecie to poznawanie nie tylko nowych miejsc i odmiennej kultury, ale też zwyczajów żywieniowych.
Marta
– Jak jesteśmy w Europie czy wyjeżdżamy z domu i możemy się zapakować do samochodu, nasza dieta głównie opiera się na makaronie, sosie pomidorowym, który robię przez całe lato, puszkach z tuńczykiem i parmezanie. Zabieramy też leczo w słoikach, bo jeśli wracamy ze wspinania, to chodzi o to, żeby szybko coś zjeść. Ja bardzo dobrze gotuję, więc to jest smaczne i bezpieczne. Ale próbujemy lokalnej kuchni, zwłaszcza ja uwielbiam jeść i uwielbiam kulinarne przygody. W pewnym momencie przestałam jeść mięso. Wyjechaliśmy wtedy do Gruzji. Na pierwszej kolacji zapachniało baranimi szaszłykami i niestety, poległam...
Jarek
– Podróżując po świecie, są takie miejsca, w których wegetarianizmu czy weganizmu nie da się stosować.
Marta
– Może się da, ale to bardzo trudne. I wtedy często śmiejemy się, że jesteśmy wegetarianami, ale niepraktykującymi. Nie jem rekina, bo miałam spotkanie z nim w Tajlandii i uważam go za inteligentnego gościa. Od filmu: „Moja nauczycielka ośmiornica” nie tykam ośmiornicy, mimo że uwielbiałam. Bardzo lubię owoce morza, ryby, jem wiejski drób. Aligatora też bym nie zjadła. W Luizjanie spotkaliśmy takiego Karola, prawie się z nim zaprzyjaźniłam. Było mi go strasznie żal, bo nie miał prawej przedniej łapy. Chyba musiał mu ją odgryźć jakiś koleżka... Zaskakujące, ale na tym wyjeździe schudłam 10 kg dlatego, że nie miałam w Stanach co jeść. Dla mnie to kraj, który nie ma nic do jedzenia. Mimo że markety zawalone są tonami produktów, wszystko jest niedobre, słodkie, "plastikowe". Jestem fanką śledzi. Kiedy któryś tydzień jechałam na humusie i jednym rodzaju jogurtu, bo miał 30, a nie 90 proc. cukru, na bananach i arbuzach, w sklepie zobaczyłam śledzie. Myślałam, że ich do kasy nie doniosę. Jarek śmiał się, że one na pewno są słodkie. I były. W zalewie cukrowej.
Jarek
– Ja mam uprzedzenia jeszcze z przedszkola, więc nie lubię flaków, niczego co się trzęsie i szpinaku. Galaretki jakiejkolwiek, na słono czy na słodko. Inna sprawa, że gdybym nie miał innego wyjścia, pewnie zjadłbym wszystko. Ale jeszcze nie byłem w takiej sytuacji. Zdarzało mi się, że przez pięć dni nie jadłem w ogóle, a przez parę dni nie piłem. Na wyjazdach wspinaczkowych, wiadomo, jedzenie jest różne. Ja zwracam uwagę na kaloryczność, co ile jest w stanie dostarczyć mi energii i przez to jestem łakomczuchem, jeśli chodzi o słodycze.
RADA
Podróżowanie staje się modne. Piękny świat kusi. Wielu marzy o wakacjach w ciepłych krajach czy zobaczeniu na własne oczy jakiegoś cudu świata. Niejeden jednak nie wierzy we własne siły, boi się wyjść z domu, uważa, że nie da rady, że to dla niego za wiele. Zostaje więc i nic w swoim życiu nie zmienia, tłumacząc sobie, że nie da się tego marzenia zrealizować.
Marta
– Jak się ma jakieś marzenie, które wydaje się trudne do zrealizowania, nie należy zakładać, że tego nie da się zrobić. Niekoniecznie trzeba robić coś od razu na wielką skalę. Czasami przedsięwzięcia, które wydają się być niewiadomo jak drogie, wcale nie muszą wiele kosztować. Wystarczy zrezygnować np. ze spania w hotelach. Przede wszystkim jeśli chodzi o podróżowanie, trzeba wyjąć sobie z głowy, że człowiek boi się ludzi. Po prostu należy unikać miejsc i sytuacji, które mogą być niebezpieczne, niezależnie od kraju. Natomiast ludzie wszędzie są po prostu ciekawi nas i nawet bariera językowa jest do przeskoczenia, jeśli jesteśmy otwarci i nie boimy się innych. Trzeba też dużo czytać. Być przygotowanym – nie chodzi tylko o przewodniki – o tradycjach, zwyczajach, przede wszystkim reportaże, bo świat nie jest wszędzie taki sam, więc warto wcześniej czegoś się o nim dowiedzieć.
WYBÓR
Czy Marta i Jarek potrafią powiedzieć, że gdzieś im było najlepiej, najciekawiej, wyjątkowo?
Marta
– Ja na pewno chcę wrócić do Meksyku. Kiedyś myślałam, że to będzie Azja, Nepal, ale po przedostatnim wyjeździe do Laosu i Wietnamu, dla mnie tam jest za gęsto, wolę Meksyk, mimo że też jest bardzo zaludniony i hałaśliwy. Przez trzy i pół miesiąca prawie tam nie spałam, bo cały czas jest hałas, ciągle słychać albo jakieś głośniki, albo psy. Ten kraj mnie zauroczył. Jest kolorowy, ludzie mają jeszcze potrzebę bycia razem, wciąż się bawią. Byliśmy tam w czasie karnawału, więc ciągle trafialiśmy na fiestę. I np. w środę po południu w miasteczku słyszysz muzykę, idziesz tam i widzisz, że zjechali się ludzie z okolicy i mają festiwal. Bawią się wszyscy, od dzieciaków w pieluchach do najstarszych pań. Mają fantastyczne stroje, czasem to przepiękne suknie i korony z piór, czasem trampki pomalowane farbką na złoto. Na co kogo stać. Chodzi o to, żeby być ze sobą. Super się bawić. Jestem zachwycona ich sztuką ludową. To coś niesamowitego. Każda ulica wypełniona artystami, którzy tworzą piękne rzeczy. Każdy mural to małe dzieło sztuki. A ludzie są otwarci i przyjaźni.
Jarek
– Ale potrafili nas wyprowadzić z równowagi. Jechaliśmy przez meksykańskie miasteczko, przez które prowadziła tylko jedna droga. I na jej środku stała karuzela, bo była właśnie fiesta. Konie i dyliżanse zablokowały całe pobocze i przejazd. A nie było innej drogi.
Marta
– Ale to też folklor! Takie trochę nieustające wakacje. Więc na pewno u mnie Meksyk. Tam chciałabym wrócić. I do Maroka. Ono jakoś za mną chodzi. A bliżej to Bałkany. Czyli miejsca różne, nie bardzo do siebie podobne. Uwielbiam rękodzieło, tkaniny i wszystkie skorupki, czyli ceramikę. Najchętniej bym to wszystko przywiozła, ale najczęściej pozostaje mi się na to napatrzeć. Lubię też miejsca całkiem puste. Kilka razy byliśmy w Omanie. Tam to dopiero jest przepiękna pustka! Nie mówiąc o terenach za kołem polarnym, w trakcie białych nocy...
Jarek
– Ja bym nie chciał wybierać, ponieważ staram się nie szufladkować. Na początku mojej kariery wspinaczkowej często odwiedzałem te same miejsca. Chamonix, Morskie Oko w Tatrach czy Dolomity. Wiadomo, że jeżeli jedziemy już kolejny raz w to samo miejsce, to czujemy się pewniej, wiemy, gdzie pójść do sklepu, co kupić, gdzie nabrać wody, gdzie przenocować, żeby nas policja nie przegoniła, że nielegalnie gdzieś w krzakach sobie śpimy. Natomiast teraz staram się spoglądać dalej i okazuje się, że te nowe miejsca wcale nie są lepsze i ciekawsze, niż te, do których jeździłem wcześniej. Są takie, do których bardzo często wracamy, ale to warunkuje pogoda. Jeśli jest zima, czyli listopad, u nas pada, w Alpach jest już śnieg, to z klubem Gawra jeździmy np. do Leonidio w Grecji czy na wyspę Kalymnos, która jest rajem wspinaczkowym. Mam kilka swoich miejsc na świecie, w których czuję się jak w domu.
ALE NIE WRACAĆ W TE SAME MIEJSCA
Marta
– Jarek często opowiadał mi o Tajlandii, że to jest jego drugi dom. Polecieliśmy tam i okazało się, że wszystko się tak bardzo zmieniło, że nie zostało nic z jego wspomnień. Więc czasami lepiej nie wracać, żeby się nie rozczarować.
Jarek
– A zepsuła tam świat cywilizacja i przemysł turystyczny. Na wybrzeżu Morza Andamańskiego w Tajlandii, gdzie w latach 90. ubiegłego wieku powstał raj wspinaczkowy, drogi wspinaczkowe poprowadzono po niesamowitych skalnych naciekach przy samej plaży. Przyjeżdżało wielu wspinaczy, a cały ruch skupiał się w rejonie Ton Sai. Wspinacze upodobali sobie miejsce, do którego trzeba było dopłynąć łodzią. I tam była najbrzydsza plaża, ale najpiękniejsze nacieki na ścianie. Dookoła tego zaczęły powstawać kurorty, a tej plaży nikt nie ruszał, bo nie było białego piasku. Spędziłem tam trzy zimy, wspinając się. Miałem już swoją knajpkę, swój sklepik, swoje ścieżki w dżungli, skróty. I kiedy wróciłem tam po paru latach, zobaczyłem ten mój raj na ziemi ogrodzony murami – wówczas bez tłumów ludzkich, bez warkotu, silników, bo tam nie ma żadnych dróg, dotrzesz tam tylko łodzią. Wewnątrz niego wycięto palmy, zaczęto budować kolejny ośrodek, a myśmy spali w starych chatkach bambusowych za 8 $. Teraz miejscowi hotelarze masowo przywożą tam łodziami turystów. W morze wyjeżdżają zmyślnymi przyczepami i wystawiają im walizki. Traktor ciągnie je z morza, żeby nie musieli wstawiać nóg do wody.
Marta
– Niestety, takie miejsca się zmieniają. Nepal był moim pierwszym krajem nieeuropejskim. Zauroczyły mnie nie tylko góry, ale i samo Katmandu. Bardzo chciałabym tam jeszcze wrócić. Jarek nie chce lecieć do Nepalu, bo ma w pamięci Katmandu z 1999 roku. Nie chce przeżyć rozczarowania. Między moim pierwszym a drugim pobytem tam minęły cztery lata. I już wtedy byłam zszokowana tym, co się wydarzyło. Patrzę na stare zdjęcia i pewnych miejsc nie poznaję. Cywilizacja pędzi w zawrotnym tempie, jest nas coraz więcej, także turystów, nie zatrzymamy tego..., och, to temat rzeka... Poza tym jest dużo fajnych miejsc na ziemi, w których jeszcze nie byliśmy. Szkoda się ograniczać.
POWROTY
Z każdej podróży trzeba wrócić. A powrót Marty i Jarka do domu jest taki, że jak są jeszcze gdzieś daleko na końcu świata i się pakują, tzn. on pakuje, a ona tylko donosi rzeczy i mówi: „Jeszcze to, jeszcze to i jeszcze wciśnij to”, wtedy on powtarza: „Naprawdę, już nie ma miejsca”. Na to Marta: „No to kupmy kolejną torbę”. I tak po rocznej podróży przez Amerykę zabrali podwójny bagaż główny do luku samolotu – jakieś 140 kg, jakieś 100 kg wróciło w samochodzie i 30 kg wysłali paczką. A w niej muszle i kamienie.
Hanna Kaup
foto archiwum prywatne
Kliknij w wybrane zdjęcie aby powiększyć