
Nie wszystko jest takie, na jakie wygląda. Taki przekaz płynie z obrazka, którym pozwalam sobie zilustrować dzisiejszy odcinek cyklu Jednym słowem.
A pasuje mi to wypisz wymaluj do sytuacji, jaką mamy w Gorzowie Wielkopolskim, wywołanej pozbawieniem przez prezydenta
Jacka Wójcickiego stanowiska dyrektorki Miejskiego Centrum Kultury
Hanny Dębskiej. Ludzie, nie znając szczegółów, łączą na potęgę swoje zasłyszane tu i ówdzie urwane słowa, wyrażane domysły i budują własną plotkę, a ta – jak wiadomo - wróblem wyleci, a wróci wołem.
Niezwykle trudno ogarnąć cały ten chaos i odpowiedzieć na wyrażane wątpliwości, poukładać to, co się wie, bo niemal bez przerwy dochodzą jakieś „złote myśli” i "pewniki", że stało się tak, bo – i tu można wymieniać w nieskończoność wszystko, co nadaje się do tzw. spiskowej teorii dziejów.
Ostatnia dotyczy PRAWDY, której podobno ludzie kultury się boją. No to w maksymalnie krótkim tekście postaram się zawrzeć obraz tego, co zdarzyło się wokół Hanny Dębskiej i Wartowni.
Po pierwsze:
Uwagi dotyczące Wartowni spływały do miasta i MCK przynajmniej od dwóch lat. Każda z nich była analizowana – stąd zmiana miejsca, a nawet dwie – które niewiele dały.
Po drugie:
W minionym roku rozpoczęły się rozmowy nad zmianą formuły, by wydarzenie mogło się jednak odbywać bez skarg i niezadowolenia gorzowian. Rozmowy prowadził właściciel Wartowni z dyr. Hanną Dębską. Prezydent nie brał udziału w spotkaniach, choć wiedział o rozmowach, więc gdy dyr. MCK tydzień temu dostała telefon z prośbą o przybycie, szła tam z projektem Wartowni. Dostała decyzję o zwolnieniu.
Po trzecie:
Informacja o wycofaniu Wartowni z kalendarza wydarzeń, zbiegła się z informacją podaną przez portal gorzowianin.com o przegranej w sądzie, ale dotyczyła Wartowni w dawnej formule. Sam właściciel dowiedział się o decyzji sądu później. Natomiast o odejściu od realizacji projektu mówił od niemal dwóch lat. Przed sezonem 2024 chciał się wycofać, ale zostal przekonany i jeszcze raz zdecydował zrobić wydarzenie tak, by ludzie, którzy z nim je tworzyli, dowiedzieli się, jak to funkcjonuje, mogli je kontynuować, a on odejść od osobistej realizacji, ale projektu nie kończyć.
Po czwarte:
Rozmowy na temat zmiany formuły toczyły się bez udziału prezydenta, bo jemu przedkłada się gotowy projekt. A ten był interesujący, ponieważ:
Wartownia miała przerodzić się w coś na kształt festiwalu, bez wielkiego i uciążliwego hałasem tzw. miasteczka na drugim brzegu Warty. Zakładano dwudniowy start w okolicach urodzin miasta, dwudniowy finał w weekend przed Nocnym Szlakiem Kulinarnym i dwie, trzy duże imprezy w trakcie wakacji. Wszystko tak, by jedni ludzie nie narzekali a inni całkiem nie stracili tego, co dla nich ważne.
Niestety, nie było dane zrealizować planu, który zadowoliłby wszystkich. A już na pewno nie można oskarżać Hanny Dębskiej o to, że wiedziała o wycofaniu się właściciela z organizacji wydarzenia, jak jej to niektórzy zarzucają – i obciążać ją wojną między zwolennikami i przeciwnikami Wartowni. Rozmowy trwały, a ona robiła wszystko, by jak najlepiej poprowadzić zadania związane z letnim projektem Dobry Wieczór Gorzów, w który Wartownia była od początku wpisana.
To o czym mówię, to praca wielu miesięcy. To rozmowy, planowanie i próba pogodzenia obu stron. Odpowiedzi na liczne wnioski i pytania. Niestety, stało się tak, że dziś znów jesteśmy pokłóceni, a ludzie nie mają świadomości, jak wyglądają szczegóły tak ogromnego projektu, rzucają kalumnie i tworzą wrogie obozy.
Zadziwia mnie i oburza tak łatwe zrzucanie winy na jednych czy drugich, te wypowiadane z absolutną pewnością tezy, niemające pokrycia w faktach, te oskarżenia o przytulanie jakichś pieniędzy. To jest po prostu obrzydliwe i powinno trafić do sądu. I oskarżanie dyr. Dębskiej o to, że to ona winna jest gróźb zwolenników Wartowni kierowanych do ludzi, którzy wygrali sprawę w sądzie, jest nie tyle niedojrzałe, co po prostu podłe.
Czy ci, którzy tak mówią, myślą i piszą, mają świadomość, co to znaczy? Czy mają choć mgliste pojęcie o tym, jak wygląda praca przy organizacji tak dużych projektów? A czy potrafią sobie wyobrazić, jak sami by się czuli, gdyby pracowali bez jakichkolwiek zarzutów z czyjejkolwiek strony i dostali takiego kopa „na telefon”? Bo że niedopuszczalne i niezgodne z prawem jest przywoływanie kogokolwiek z pracowników w ten sposób, by wręczyć mu wymówienie, to jasne.
Dlatego ludzie, zanim coś napiszecie, krzykniecie, zarzucicie, szukajcie wyjaśnień, analizujcie i jeśli będziecie pewni, dopiero zabierajcie głos. W tym wypadku człowiek, który starał się pogodzić zwaśnione strony, zrealizować wydarzenie, które wpisało się w ofertę kulturalną dla młodszych odbiorców, nie dość, że stracił pracę, to jeszcze dostał publiczny lincz. A wystarczyłoby, żeby ci wszyscy, którzy tak głośno krzyczą, wyobrazili sobie siebie na miejscu dyr. Dębskiej. Ale do tego potrzebna jest umiejętność myślenia, wyobraźnia i empatia. I oczywiście znajomość pracy w instytucji kultury.
Jednym słowem, nie wszystko jest takie, na jakie wygląda.
Hanna Kaup
Foto FB