W związku z zakończeniem projektu „Łączą nas ludzie i miejsca w podróży” oraz faktem, że nie wszyscy mogli dostać biuletyn, publikujemy materiały, które zostały tam zamieszczone. Dziś ciąg dalszy spotkania z Gontowcem Podróżnym, a właściwie drugą jego połową, czyli Marią Gontą.
Część pierwszą przeczytasz tu:
https://www.egorzowska.pl/pokaz,hanna_kaup,14625,
Przedostatnia podróż: Francja, Hiszpania, Portugalia to dwa miesiące tylko we dwoje. Wyszło w tym czasie na jaw coś, czego się w swoich kontaktach nie spodziewaliście?
– Nie, my znamy się już jak łyse kobyły. Bardzo dużo ze sobą tylko we dwoje podróżowaliśmy. Raz na krócej, raz na dłużej. Raczej się wtedy nie spieramy. Jeżeli są jakieś większe tarcia, to głównie w domu i może dlatego, że za długo siedzimy na miejscu.
No i na miejscu nie usiedzicie, bo bez względu na pogodę i np. brak długoterminowych wyjazdów i tak w domu was prawie nie ma?
– No nie ma, bo dookoła jest tyle ciekawych miejsc, tyle ciekawych rzeczy do zobaczenia.
I po raz dziesiąty można spojrzeć na to samo miejsce.
– Po prostu trzeba się ruszać. O wiele lepiej ruszać się poza miasto, chociaż my na tej wieży mieszkalnej na dziewiątym piętrze i tak mamy świeże powietrze, ale przestrzeni mało.
Z tą przestrzenią to bym się trochę nie zgodziła, ponieważ jak okiem sięgnąć, macie widoki po horyzont, łącznie z najbardziej rozpoznawalnym elementem Gorzowa, czyli katedrą. Każdego dnia możesz robić zdjęcia i każdego dnia te zdjęcia są inne.
– No i od ponad 40 lat je robię o świcie, mimo że wielokrotnie się zastanawiam, ile jeszcze można.
Ale robię, bo jest pięknie.
Nie zapytam, ile zrobiłaś zdjęć w swoim życiu…
– Hahaha, no zajechałam cztery aparaty. Piąty też już ledwo zipie, ale teraz częściej robię smartfonem. Aparatem tylko zbliżenia, a ponieważ jest ciężki, więc nie zawsze go noszę.
Nie zapytam też, ile tekstów napisałaś…
– A tego sama nie wiem, ale ja po prostu lubię pisać i tyle.
I potrafisz to robić. Jakie macie plany teraz, w jesieni roku i życia?
– Oj tam, oj tam. Jesień życia to jest około setki, a Bodek zawsze powtarza, że mu na życiu nie zależy, więc może żyć i 500 lat. I jak najbardziej go popieram. Też mam taki zamiar. Właściwie chętnie bym wzięła te 500 lat, ale w kondycji bodaj takiej jak teraz.
No to słowo o waszej kondycji. Oboje macie problemy z poruszaniem się z uwagi na swoje choroby czy też niedoskonałości układu kostnego. Bodek ma częściowo amputowaną stopę, ty masz dwie endoprotezy kolana. I jak powiedziałaś, one prawie straciły termin przydatności do spożycia.
– Tak jest, one były przeznaczone na 10 lat, a już są 15, no i jakoś funkcjonują. Chyba dlatego, że są używane cały czas. Ja nie siedzę, tylko próbuję chodzić.
T
o jest chyba rada dla wszystkich, którzy muszą poddawać się takim operacjom?
– Na pewno tak. Przede wszystkim trzeba się ruszać. To jest najważniejsze. Zresztą widziałam całe mnóstwo wielkich podróżników z niepełnosprawnościami w dużym tego słowa znaczeniu, którzy dają radę, więc jeżeli mi wysiada w danym momencie kręgosłup czy bardziej bolą kolana, to sobie myślę, że oni by dali radę, to i ja dam.
Trzeba jeszcze powiedzieć o tym, że kiedy Bodek gdzieś ciebie wiezie, wyczuwa miejsca, w których chcesz się zatrzymać.
– Często tak jest, ale czasami trzeba go zastopować, bo jedzie zbyt szybko. Ale kiedyś mieliśmy taki samochód, który lepiej wyczuwał pewne miejsca od Bogdana. To był peugeot i to były czasy, kiedy indeksowaliśmy stare cmentarze. Jak się jeździ po wioskach, to mniej więcej można poznać miejsca, gdzie one są, ale nie zawsze nam się to udawało. I wtedy jak nasz peugeot stanął w jakimś miejscu i nie chciał się ruszyć, wystarczyło wyjść i był cmentarz.
Ile samochodów zajechaliście w swoich podróżach?
– Zaczynaliśmy od motoroweru Romet, na którym jeździliśmy w piątkę, czyli Bodek, ja, nasze dzieci i pies, który wisiał w torbie na kierownicy. Później był maluch, później pożyczone Si Reno, czyli Syrena 105, potem był volkswagen passat, którym dosyć długo jeździliśmy. Z volkswagena przesiedliśmy się na peugeota, który wtedy nam się wydawał zepsuty, bo był dziwnie miękki w porównaniu z twardym volkswagenem. Potem był kolejny peugeot, ale już taki vanik i z peugeotów przesiedliśmy się na multiplę, ale to z uwagi na moje kolana. Po pierwszej operacji w Puszczykowie trzeba mnie było przywieźć do Gorzowa. Kolano powinno być wyprostowane, więc siedzenie bokiem z tyłu w samochodzie było niewygodne. Syn wtedy miał multiplę. Pożyczył nam i to było najwygodniejsze auto pod słońcem. Zawsze będę je chwalić. Jeździliśmy nią wiele lat, ale w końcu okazała się za mała, bo wchodziło tylko sześć osób, a nam by się przydało auto chociaż na siedem. Jak zamieniliśmy multiplę na forda galaxy, którego nazywamy Fredkiem od odmienia mojego taty Alfreda, możemy też w nim spać. Został więc Fredkiem van Gontem, ja bym go porównała nawet do kampervanów, chociaż on się absolutnie do nich nie umywa, bo ma mniej miejsca, ale dla nas jest idealny.
Jeśli dotknęłaś tematu kampervanów, to trzeba przypomnieć waszą nagrodę, którą zrobiliście ze dwa lub trzy lata temu. To była tygodniowa podróż prawdziwym kampervanem.
– No właściwie to stało się dzięki tobie, bo twoje fotografie nas tam wywindowały. Ale dostaliśmy od naszej córki w prezencie taki poradnik, kompendium wiedzy o podróżowaniu. Należało zrobić sobie jakieś pomysłowe zdjęcie z tą książką i wysłać na konkurs. Mieli wybrać cztery osoby. No i okazało się, że jesteśmy wśród laureatów.
I objechaliście nim…
– Objechaliśmy nim Ponidzie, do którego zawsze mieliśmy sentyment, a nigdy nie mieliśmy dużo czasu.
W podróż zabraliście…
– W podróż zabraliśmy pomysłodawczynię, czyli naszą córkę Magdę z wnuczką Marceliną. I to była jej pierwsza dłuższa podróż, trochę wymyślona pod jej kątem, żeby było parę ciekawych historii. Troszeczkę tam chorowała, ale bardzo fajnie podróż przetrwała. Nie było z nią żadnego kłopotu i chciało jej się jechać dalej.
Więc pojechaliście z dziewczynami w tym roku na prawie trzy miesiące do Skandynawii.
– Marcelina uwielbia jeździć. Magdalena siłą rzeczy, bo jak ma się takich rodziców, to też w jakiś sposób jest się skażonym. I to był wspólny pomysł, żeby gdzieś razem wyjechać. Marcelina dopiero teraz poszła do pierwszej klasy, więc można ją było zabrać już w czerwcu trochę przed sezonem. Przez prawie rok kombinowałyśmy z Magdą jak tę trasę wymyśleć. Było dużo szukania po różnych lokalnych stronach, a i tak pojechaliśmy nie do końca w ten sposób, w jaki było planowane. Natomiast Marcelina nadaje się idealnie do długich podróży.
No i pewnie zaraziliście ją tym podróżowaniem.
– Ona się do podróżowania urodziła.
Ale ty też.
– No ja też. Podejrzewam, że ona została przesłana przez mojego tatę, który nie może już podróżować, bo jest gdzieś tam wysoko i się nam przygląda. Natomiast ona była naprawdę bardzo mała, ledwo zaczęła dreptać, a rodzice zabierali ją w rejon Puszczy Zielonka w różne ciekawe miejsca. I ile razy przyjechaliśmy do Poznania, to dziecko, które ledwo potrafiło mówić, ledwo potrafiło chodzić, koniecznie nam chciało to pokazać. I ona szła jako pierwsza, jakby była przewodnikiem.
Musimy wrócić jeszcze do jednej rzeczy, bo ja zapomniałam, że ty studiowałeś geologię.
– Trudno powiedzieć, że studiowałam, bo dosyć szybko się moja przygoda z geologią skończyła. Doszłam do wniosku, że to nie jest to, co ja sobie wyobraziłam. Z jednej strony mi się bardzo podobały przedmioty związane z paleontologią, natomiast te wszystkie chemie, matematyki, to nie do końca mi z nimi było po drodze. No i w rezultacie nie skończyłam geologii i nie wybrałam się na żaden inny kierunek z tych, które mnie pasjonowały. Zakopałem się później w dzieci, z których jedno wymagało przez kilka lat solidnej opieki. Nie można wtedy było myśleć o niczym innym tylko o tym, żeby je wyciągnąć na prostą. A potem już mi się chyba nie chciało.
Ale w międzyczasie musiałaś również troszczyć się o Bodka.
– On pewnie powiedziałby odwrotnie, że się musiał o mnie troszczyć, ponieważ ja przestałam pracować. To nie były czasy, kiedy można było oddać do przedszkola zdrowe dziecko, zajmując się dzieckiem chorym. W związku z czym dwoje naszych dzieci przebywało ze mną w domu. Mąż pracował niemal cały czas i dzieci go niewiele widywały. Tym bardziej należało się gdzieś z nimi wybrać, bodaj na ryby, bodaj tym Rometem na chwilę do lasu.
To jeszcze słowo poznawaniu w czasie podróży różnych ludzi.
– Tak. Podróż to jest fajny czas na poznawanie. Może gdybym ja sama podróżowała, to tak bardzo bym ich nie poznawała, ponieważ niezwykle otwarty to jest głównie Bogdan. Jemu nie przeszkadza, że nie zna absolutnie żadnych języków. Przepraszam, zwracam honor mojemu mężowi. Nie można powiedzieć, że on zna biegle jakikolwiek język poza polskim – chociaż z tym też różnie bywa – natomiast nie ma absolutnie żadnych lęków ani zahamowań przed tym, żeby mówić do ludzi, którzy nie znają naszego języka. On łączy kilka słów z różnych języków, które zna, do tego mocno gestykuluje. A poza tym w tej chwili jest dostępny translator. Fakt, że on czasami bardzo idiotycznie tłumaczy, ale jeżeli się chce zrozumieć, to się zrozumie i ci, którzy z nim rozmawiają, twierdzą, że jest bardzo towarzyski i bardzo łatwo nawiązuje kontakty. Zawsze się dogaduje.
Co byś powiedziała na koniec naszej rozmowy o swoim podróżowaniu, o swoim życiu? Czy gdybyś się urodziła drugi raz, coś byś zmieniła?
– Myślę, że niewiele bym zmieniła, bo to jest fajny sposób funkcjonowania, tym bardziej że oboje z Bogdanem lubimy to samo, czyli podróże. Nie nudzimy się ze sobą, potrafimy ze sobą rozmawiać. Teraz jest po prostu łatwiej z podróżowaniem, więc gdyby się dało coś zmienić z tych wcześniejszych czasów, to żeby wtedy można było więcej i łatwiej wyjeżdżać, bo to wcale nie było takie proste.
Jesteście po dwóch dużych wyprawach rok po roku. Jakie są wasze plany?
– Jeszcze tak specjalnie ich nie sprecyzowaliśmy. Mamy mnóstwo różnych wersji. Na pewno kilka miejsc w kraju trzeba odwiedzić, w których dawno nie byliśmy. Cały czas mamy w planie Azory. Może w przyszłym roku nam się uda, ale jeszcze niczego konkretnego nie powiem. A poza tym cały świat jest tak duży i piękny, że można wybierać.
Rozmawiała Hanna Kaup
foto archiwum własne
Kliknij w wybrane zdjęcie aby powiększyć