
W cyklu "Łaczą nas ludzie i miejsca" realizowanym przez Stowarzyszenie św. Eugeniusza de Mazenoda przedstawiamy drugą bohaterkę z Zawarcia
Janinę Orłowską.
Mały biały domek przy Brackiej 9. Przy furtce drobna uśmiechnięta 80-latka. Elegancka. Oczywiście, nie wygląda na swoje lata. Zaprasza do środka. Właśnie kończy porządki po malowaniu. Chciała rozmawiać w ogrodzie, ale pochłodniało, więc zostajemy w pokoju.
(1).jpg)
Janina Orłowska mieszka w Gorzowie od ponad 60 lat. Początkowo w internacie, a po ukończeniu szkoły ekonomicznej - na Brackiej 9. Najpierw z rodzicami, którzy w 1954 przyjechali tu z Rychlika koło Sulęcina. W dorosłym życiu zapracowała na własne mieszkanie. Dostała je w 1972 przy ul. Sportowej, ale Bracka to jest świętość. - Najszczęśliwsze miejsce na świecie - podkreśla. - Bo tu przyjeżdżała cała nasza rodzina, nie na Sportową, nie na Gwiaździstą, nie na Marcinkowskiego, ale tu, wszyscy tu, pomimo że chateńka malutka, a mieliśmy liczną rodzinę, to mogli spać na podłodze, ale wszyscy tu. Jeden stryj przyjeżdżał nawet z Moskwy - dodaje.
Spod Rakowa pod Sulęcin
Ani Sulęcin, ani Rychlik nie były miejscem urodzenia Janiny. Dziewczynka przyszła na świat 5 stycznia 1936 r. w folwarku Oleszkowszczyzna koło Rakowa w województwie wileńskim. Mamą była Wiktoria z domu Pozarzycka (1913-2007), a tatą - Józef Orłowski (1906-1990). Janina miała dwie młodsze siostry: Irenę (1938) i Łucję (1942-2014). Do Polski jej rodzina chciała przyjechać w 1945. Wszyscy mieli już dokumenty, ale rozchorowała się babcia, która podróży by nie przeżyła. - Tak powiedział lekarz. I tak było. Babcia nam zmarła i została pochowana w Rakowie - dodaje gorzowianka.
Do Sulęcina Józef i Wiktoria Orłowscy z córkami dotarli więc w 1946. Osiedlili się we wsi Rychlik, gdzie mieszkali do 1950. – Oj, jaka to piękna wioska była. Tam to był raj. Malutka, tylko bez prądu - wspomina pani Janeczka.
Po raz pierwszy Janina Orłowska wyjechała do Gorzowa w 1950, gdy zaczęła naukę w Technikum Ekonomicznym. Mieszkała w internacie. W tym czasie siostra Irena uczyła się w Ośnie Lubuskim w szkole pedagogicznej, a Łucja chodziła do szkoły w Brzeźnie. Rodzice mieli gospodarstwo i mieszkali ze stryjostwem, czyli rodziną ojca siostry Jadwigi. Tak się złożyło, że Józef miał trzy córki, a jego siostra - trzech synów.
Dlaczego rodzice Janiny opuścili piękną wieś Rychlik? Wpływ na tę decyzję miała kolektywizacja polskiej wsi. Wówczas za użycie słowa "kołchoz" można było iść do więzienia, ale pani Janina tak właśnie wspomina to, co się wtedy działo. - Z Sulęcina najeżdżali komuniści i agitowali, jak to będzie dobrze - mówi. - A rodzice wiedzieli, czym to pachnie, bo znali kołchozy z przeszłości. Nie chcieli iść do kołchozu. Pomyśleli więc o ucieczce. A sąsiedzi powiedzieli, że jak Orłowscy i Nowiccy pójdą do kołchozu, to oni też pójdą. No i w 1954 rodzice tu przyjechali i ja z nimi.
W domu przy Brackiej
Domek przy Brackiej ojciec pani Janiny kupił za pieniądze ciężko wypracowane w Rychliku. - Sprzedał dobytek, ale dom musiał zdać na skarb państwa - wyjaśnia 80-latka. - Miał ogromne problemy z przeprowadzką, bo to był taki czas, że nie było kupna-sprzedaży. To była ciężka przeprawa. Przez znajomych ojciec dowiedział się, że pan Popijewski z Gorzowa chce kupić gospodarstwo, a swój dom sprzedać, bo ma czworo dzieci i nie jest w stanie ich wykarmić. Przynosił chleb z piekarni i butelkę mleka, i takie to było jedzenie. Mój ojciec w urzędzie za łapówkę, po cichońku, wystarał się o możliwość kupna tego budynku. Przez urząd miasta w Gorzowie dostał zezwolenie i na tej podstawie notariusz zrobił dokument, ale nie w Gorzowie, tylko w Międzyrzeczu. To było takie krętactwo, że pani sobie nie wyobraża. Ojciec wybłagał notariusza, on zrozumiał sytuację i zrobił zapis. Co za gehennę rodzice tu przeżyli w kochanej Polsce. A przecież tam, skąd przyjechaliśmy, ojciec - jak się żenił, miał 30 lat - pobudował nowe gospodarstwo, całą swoją posiadłość. Mieliśmy dość dużo ziemi, także było gdzie się wybudować, więc piękny dom wystawił.
Przy Brackiej 9 pani Janina mieszkała do 1972 r. - Wtedy dostałam mieszkanie na Sportowej - mówi z dumą i dodaje: - Zbierałam na książeczkę, a dostałam jeszcze kredyt z przedsiębiorstwa, bo byłam pilnym pracownikiem, i z Kasy Zapomogowo-Pożyczkowej. Obie pożyczki bez oprocentowania, ale żeby je spłacić, pracowałam po godzinach w Ośrodku Transportu Leśnego nad Wartą na ul. Teatralnej. 12 lat pracowałam, pospłacałam i zwolniłam się. Później zatrudniłam się w Stolbudzie i jeszcze w Przedsiębiorstwie Gospodarki Komunalnej. Na Bracką wracałam zawsze, z uwagi na stan zdrowia rodziców - opowiada.
Cdn.
Tekst i foto Hanna Kaup
80 rocznica polskiej administracji
W 2025 roku przypada 80 rocznica ustanowienia polskiej administracji w Gorzowie Wielkopolskim. Z tej okazji w tym roku Dzień Pioniera ...
<czytaj dalej>Cynizm i manipulacja
Kiedy myślisz, że władze miasta nie mogą wymyślić już nic głupszego, przychodzi Gorzów Wielkopolski i mówi: "Potrzymaj mi wodomierz".
Nowy pomysł, ...
<czytaj dalej>Umowy koalicyjne bez podstaw prawnych
Samorządowe "umowy koalicyjne": polityczna konieczność czy wypaczenie demokracji?
W samorządach, w których w ostatnich wyborach Koalicja Obywatelska nie wprowadziła swojego prezydenta/wójta/burmistrza, ...
<czytaj dalej>Bezrobocie w górę
W lutym w Gorzowie było zarejestrowanych 1 508 bezrobotnych; ich liczba wzrosła o 62 osoby; wyrejestrowano 358 osób, zarejestrowano 420. ...
<czytaj dalej>