W duńskim Hundested mamy dziś kolejny słoneczny dzień. W sobotę temperatura powietrza i wody w morzu (oczywiście w strefie plażowej) była identyczna; wynosiła 20°C. W niedzielę wprawdzie mocno wiało, ale już w poniedziałek podmuchy się uspokoiły i dzisiaj (wtorek) jest po prostu idealnie.
Nie może być inaczej. Z Dalekiej Północy dotarliśmy przecież na Południe, które z perspektywy naszego stałego miejsca zamieszkania, nadal pozostaje północą Europy. I celowo napisałam „Południe” wielką literą, bo po Laponii i Finnmarku tak właśnie nasz pobyt tutaj odczuwamy. Teraz Włochy, Grecja czy Hiszpania byłyby dla nas niczym sam środeczek piekła.
Właśnie zdałam sobie sprawę, że od trzech dni nie zamieściłam żadnej relacji. Jednak potrafię zająć się czymś innym niż pisanie. Na razie próbuję ogarnąć zdjęcia. Zrzucałam je wprawdzie na bieżąco, ale najczęściej nie miałam już czasu pogrupować ich do folderów opisanych nazwami miejscowości i teraz jest z tym trochę zabawy. Przy tak dużej liczbie odwiedzonych miejsc, w głowie pojawia się mętlik. Pół biedy z tymi pstrykanymi smartfonem, one mają lokalizację w terenie (o ile akurat był tam Internet). Nieco gorzej z aparatem, który wbudowanego GPSa nie posiada.
Poza tym ciągle zatrzymuję się przy fotkach przedstawiających rośliny czy ptaki, próbując ustalić, jak się nazywają. Najwięcej zrobiłam ich właśnie w Laponii (Finlandia) i Finnmarku (Norwegia). To najbardziej północne regiony obu krajów, dla nas też najbardziej egzotyczne. W opisach różnych podróży przez północną Finlandię, ten odcinek kwitowany jest następująco: „tam nic nie ma”, „nudna droga, same lasy, lasy i lasy, no i jeziora”, a my nie mogliśmy się nadziwić, jak tych jezior jest dużo, jak wielkie bywają i jak bardzo się te lasy zmieniają. I roślinność na poboczach także. Początkowo towarzyszyły nam łany różnobarwnych łubinów, które skończyły się gdzieś na wysokości Oulu (Finlandia) i ponownie się pojawiły na wysokości Tromsø (Norwegia), choć już nie aż tak obficie, ale zanim tam dotarliśmy, minął przecież z górą miesiąc.
Łubin na poboczach zastąpiło bagno zwyczajne, jeszcze dalej na północ wełnianka, a w końcu zrobiło się łyso i skaliście, ale przecież i tam pojawiały się roślinne wyspy. Przyroda radzi sobie doskonale nawet w najbardziej niesprzyjających warunkach. Poduszeczki lepnicy bezłodygowej należącej do rodziny goździkowatych zwracały uwagę swoją bladoróżową barwą. Potocznie nazywa się ją kwitnącym mchem. Jest niziutka (maksymalnie pięć centymetrów wysokości) i bardzo wytrzymała na przymrozki. W kwitnieniu nie przeszkadza jej nawet wielokrotne zamarzanie i odmarzanie. Co ciekawe, każda lepnicowa poduszeczka, niezależnie od jej wielkości, ma tylko jeden korzeń, który sięga nawet do 130 cm w głąb. Umożliwia to roślinie bytowanie na pozornie niedostępnych kamienistych zboczach.
Nie udało nam się zobaczyć kwiatków kasjopei widłakowatej, których dzwoneczki przypominają miniaturowe konwalie i dlatego nazywają je wrzosem konwaliowym. Z książki o oskarżonych o czary kobietach z Vardø wiem, że tej niziutkiej krzewinki używano kiedyś do wypychania sienników. Nie spróbowaliśmy też maliny moroszki zwanej maliną nordycką albo arktyczną, a w Norwegii znanej jako molte lub multe. Widzieliśmy tylko jej kwiatki. To relikt epoki lodowej zawierający mnóstwo witamin i minerałów, który najlepiej owocuje w mniej nasłonecznionych terenach. Dojrzały owoc jest nieco cierpki i ma barwę żółtą (kojarzące się malinowo czerwone moroszki są zdecydowanie niedojrzałe i kwaśne jak licho).
A najbardziej zaskoczyły nas drzewa. Tak drzewa, których podobno na skałach Dalekiej Północy nie ma. Otóż są, tylko w życiu nie domyślilibyście się, że ledwie odstające od ziemi rośliny to drzewa. Ich rozpłaszczone na skałach pnie i gałęzie przypominają nasz krwioobieg albo układ nerwowy. Jedna z najmniejszych wierzb na świecie – wierzba polarna – ma zazwyczaj dwa do pięciu centymetrów wysokości i może tworzyć „las” o powierzchni większej niż metr kwadratowy. Trzyma się tuż przy ziemi, bo tam temperatury są najwyższe, a zimą chroni ją śniegowa kołderka.
Wierzba oszczepowata też się płoży, ale w sprzyjających warunkach potrafi osiągnąć gigantyczną wysokość półtora metra. Jest krzewem miododajnym (max 1,5 m wysokości). W Sør-Varanger (spora gmina w Finnmarku sąsiadująca z fińską i rosyjską granicą) zwrócił naszą uwagę właśnie taki wierzbowy „lasek”. Sør-Varanger jest jedną z największych gmin w Norwegii. Od północy obmywają ją wody Morza Barentsa, które jest częścią Oceanu Arktycznego.
Kiedy dawno temu omawialiśmy ten obszar na geografii, Morze Barentsa wydawało mi się równie nieosiągalne co odległe galaktyki. Do głowy mi nie przyszło, że stanę kiedyś na jego brzegu w niemym zachwycie i że wcale nie przepastne fiordy i ośnieżone szczyty, ale właśnie te surowe, zdawałoby się niegościnne krajobrazy urzekną mnie w tej podróży najbardziej. Zresztą nie tylko mnie. Żałujemy nawet, że nie zostaliśmy tam dłużej.
Maria Gonta
foto Gontowiec Podróżny
Kliknij w wybrane zdjęcie aby powiększyć
Uwaga na zapadliska
Służby miejskie, nadzorujące gorzowskie bulwary, podczas codziennego przeglądu zauważyły zapadliska w rogach przystani na Bulwarze Zachodnim.
Zapadanie się nawierzchni jest najprawdopodobniej ...
<czytaj dalej>Fundusz Małych Projektów
„Małe projekty – duże sukcesy" to hasło inaugurujące Fundusz Małych Projektów w Euroregionie Pro Europa Viadrina. Konferencja na temat funduszu ...
<czytaj dalej>Gorzów z dofinansowaniem
Dofinansowanie na retencję w rejonie ul. Warszawskiej.
W środę (11 września) w siedzibie Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w ...
<czytaj dalej>Koniec z kolejowym wykluczeniem?
Gorzów i gminy północy przestaną być wykluczone kolejowo. Już jesienią zwiększy się liczba i poprawi jakość połączeń. Ale to tylko ...
<czytaj dalej>