
To się porobiło. Od przedwczoraj (środa) jesteśmy w Norwegii. Przy okazji wróciliśmy do naszego czasu i mnie tej nadprogramowej godziny zwyczajnie brakuje. Doba w ogóle jest stanowczo za krótka, a kiedy dzień trwa 24 godziny, odczuwa się to podwójnie. Korzystając z okazji, chciałoby się zobaczyć jak najwięcej. Nawet Marcelina nie odczuwa senności, a potem wszystkich nas dosłownie ścina z nóg.
Usiadłam do pisania ok. 23:00 i zastała mnie przy tym północ, więc siłą rzeczy wszystko się poprzesuwało i opisuję już przygody przedwczorajsze. W czwartek też zaszaleliśmy. Pakowaliśmy się rano w pośpiechu, znowu wykorzystując okno pogodowe. Ponieważ dzisiejszą i kilka kolejnych nocy mamy zaklepane, Magdalena nawet zastanawiała się, czy za szybko nie dotrzemy do naszego hostelu. Jakże się myliła.
Ale po kolei… ostatnie fińskie biwakowisko (w środę) zwinęliśmy w trakcie krótkiej przerwy w opadach. Potem było już tylko gorzej. Kiedy tankowaliśmy na ostatniej przygranicznej stacji, rozdeszczyło się na nowo. Czy to oznacza, że Finlandia za nami płakała? A może bardziej fińskie komary? (bo one najwyraźniej granicy nie przekroczyły). Z żalem przyznaję, że trochę nam ta aura pokrzyżowała plany.
Pierwszym miejscem, którego nie zobaczyliśmy w Norwegii, była prawosławna kaplica Skolt Saamów w Neiden (Näätämö). Zbudowano ją w XVI w. w ramach rosyjskiej chrystianizacji Laponii (norweski Finmark). Jest najstarszym kościołem w tymże Finnmarku i najstarszym prawosławnym domem modlitwy w Norwegii. Nie zatrzymaliśmy się przy niej, bo lało okrutnie, ale na najostatniejszą norweską plażę położoną przy samej granicy z Rosją (nad Morzem Barentsa) – pojechaliśmy na przekór prognozom. Planowaliśmy oglądać foki i spać na tamtejszym parkingu, plany przypomniały nam jednak, że istnieją głownie po to, by je weryfikować. Dobrze, że chociaż deszcz ulitował się nad nami i zelżał na tyle, że mogliśmy wytknąć nosy z Fredka i nawet po okolicy powędrować, nie trwało to jednak długo.
Trzeba Wam wiedzieć, że to miejsce wyjątkowe. Jest tam osada (kilka rozproszonych domów) o nazwie Grense Jakobselv założona na początku lat 50. XIX wieku. Jest tam też bardzo ważna dla Norwegii kaplica króla Oskara, o której śmiało można powiedzieć, że wyznacza granicę z Rosją i pełni na niej funkcję najważniejszego słupa granicznego. Pieniądze na jej budowę wyłożył parlament norweski, a konsekrowano ją w 1869 r. jako „duchową wieżę strażniczą przeciwko różnym religiom Kolosa na wschodzie”. Rosjanie nie chcieli być gorsi i po swojej stronie postawili okazałą cerkiew Borysa i Gleba w Borysoglebskim (obwód murmański).
Kong Oscar Kapeli nosi imię Oskara II – ostatniego norweskiego władcy z dynastii Bernadotte, króla Norwegii i Szwecji (tej pierwszej od 1872 do 1905; Szwecji do swojej śmierci) nazywanego najbardziej oświeconym monarchą Europy – ponieważ wyraził taką wolę, objeżdżając w 1873 r. obrzeża swojego królestwa. Na zdjęciach kaplica wydawała się całkiem sporym kościołem, w rzeczywistości wcale nie jest duża, a w dodatku wybudowana dość wysoko na skale i trzeba się do niej wdrapywać po piasku i kamieniach. Wygląda w tym miejscu naprawdę niesamowicie. U jej stóp znajduje się mały cmentarzyk. Na nagrobkach imiona norweskie, fińskie, rosyjskie i lapońskie dobitnie świadczą o wielokulturowości regionu.
Mimo okna pogodowego, nie zdecydowaliśmy się zostać w tym miejscu. Od kilku już dni, czytając ostrzeżenia o nawałnicach i bardzo silnym wietrze, które właśnie w tym rejonie miały w środę wystąpić, szukaliśmy bezpieczniejszego biwakowiska. Rozbijaliśmy się już w deszczu. Złośliwiec nie opuścił nas aż do rana, a lodowaty wiatr szarpał namiotem tak, jakby chciał go porwać. Przetrwaliśmy. Mało tego, spaliśmy 12 godzin, bo w bonusie dostaliśmy całkowity brak jakiegokolwiek zasięgu telefonicznego i internetowego.
Nie wspomniałam o najstarszej górze Norwegii, którą mijaliśmy po drodze do Grense Jakobselv. Chociaż wysoka nie jest (155 m n.p.m.), wejść na nią raczej trudno, bo to również góra graniczna. Przyglądać się za to można do woli z parkingu oznaczonego „Norges eldste fjell”. Skalisty krajobraz wschodniego Finmarku, geolodzy nazywają niekiedy prymitywną Norwegią. Ta góra liczy sobie – bagatela – 2900 mln lat i jest zbudowana z gnejsu jarfjordskiego.
Piątek zastał mnie przy komputerze. Jest już po północy, za oknem słońce jeszcze wysoko, ale czwartkowe przygody opowiem w następnym wpisie, bo za dużo by było do czytania za jednym zamachem. Postaram się za to wrzucić tekst o wcześniejszej godzinie. Dobrej nocy. Czas najwyższy iść spać.
Maria Gonta
foto Gontowiec Podróżny
Kliknij w wybrane zdjęcie aby powiększyć
Przekaż 1,5 proc.
Każdego roku, rozliczając podatek dochodowy, masz możliwość przekazania 1,5% swojego podatku dochodowego na wybraną przez siebie organizację pożytku publicznego (tzw. ...
<czytaj dalej>Walentynki po gorzowsku
Pierwsze małżeństwo w polskim Gorzowie zawarto 9 czerwca 1945 roku. Pan młody miał 29 lat (rocznik 1916), a panna młoda ...
<czytaj dalej>Dla wspólnot mieszkaniowych
5 lutego ruszył nabór wniosków o dofinansowanie dla wspólnot mieszkaniowych obejmujących od 3 do 7 lokali w ramach Programu Priorytetowego ...
<czytaj dalej>Zasady rozliczania rocznego PIT dla emerytów i rencistów
KAS przypomina: Zasady rocznego rozliczenia PIT emerytów i rencistów, którzy otrzymali od organu rentowego PIT-40A albo PIT-11A.
Do końca lutego emeryci ...
<czytaj dalej>