
Ależ to był dzień! Wrażeń wystarczy na trzy kolejne, albo nawet i więcej. Po prostu mieliśmy kumulację dziwnych zdarzeń, dzięki którym Łotwę będziemy pamiętać długo, a niektóre z opowieści brzmieć będą niczym anegdoty.
Najpierw ruszyliśmy do Windawy, gdzie Marcelina podjęła się bardzo poważnego zadania testowania łotewskich placów zabaw. Dzieciaki mają ich w tym mieście całkiem sporo, wszystkie duże, bezpłatne, kolorowe, wyposażone świetnie i odpowiednie dla milusińskich w każdym wieku. Zdecydowaliśmy się na jeden, bo inaczej pewnie siedzielibyśmy tam do dziś.
Windawa (Ventisplis) to spore i ładne miasto. My skupiliśmy się na jej wycinku w okolicach portu (ogromny, niezamarzający) i otoczonego klimatycznymi domkami Placu Targowego. Udało nam się zajrzeć do ciekawego kościoła luterańskiego. Wydawał się niedostępny, ale pomimo otaczającego budowlę płotu, można było dostać się tam przez boczne wejście.
Poza tym tropiliśmy w Windawie krowy. Średniej wielkości, duże i całkiem wielkie, niektóre nawet czterometrowe porozstawiane w wielu punktach miasta. Są pozostałością po Paradzie Krów z 2002 i 2012 roku. Są wśród nich: krowa podróżniczka, krowa policjantka, krowa jak droga mleczna (świecąca w nocy), krowa kwiatowa...
Z Windawy ruszyliśmy do Dundagi, skąd pochodzi słynny Krokodyl Dundee, czyli Arvīdas Blumenthals, który wyemigrowawszy do Australii, upolował tam - jak sam mówił - 10 tys. krokodyli i był pierwowzorem głównego bohatera filmu Paula Hogana. W Dundadze zachował się do dziś zamek, który z naszym bohaterem nie ma nic wspólnego (w sobotę trwało już tam wcześniejsze głosowanie do PE, rozpisane aż na trzy dni i trzeba przyznać, że ruch był spory).
Niedaleko zamku czai się wielki betonowy krokodyl (waży dwie tony), podarowany miastu przez Konsula Honorowego Łotwy z Chicago. Mówi się, że to pomnik nie tylko sławnego Arvīdasa, ale też wszystkich, którzy wyemigrowali z Dundagi. Zanim trafił na betonowy cokół, gościł przez chwilę w każdym gospodarstwie, z którego wyjeżdżano za chlebem do dalekich krajów.
Z Dundagi skierowaliśmy się do Rygi. Bardzo szybko nawierzchnia drogi zmieniła się na szutrową. To w tym kraju normalne, podobnie jak brak sieci internetowej. Jadąc, zachwycaliśmy się sielskością krajobrazów, nie wiedząc, że za kolejnym zakrętem czeka kamyk, właściwie kamyczek, kamyczunio. Malutki, ale złośliwy, bo rozerwał na strzępy tylną oponę Fredka.
Bodkowi takie sytuacje niestraszne, a i zapasówkę mamy... jednak koło nie dawało się odkręcić. Dwie śruby, jak zamurowane. Nic to, jak mawiał pan Wołodyjowski, nic to. Przecież mamy drogowe ubezpieczenie ADAC i ono nigdy nas jeszcze nie zawiodło. Spróbujcie jednak dogadać się po łotewsku z miejsca, gdzie smartfon łapie sieć tylko w porywach, a miejscowość (dwie chałupy) jest tak mała, że on, ten Łotysz, nijak nie rozumie, gdzie nas szukać i o co nam właściwie chodzi. Telefonów wykonałyśmy z setkę (Bodek w tym czasie walczył z upartymi śrubami, aż klucz do ich odkręcania się wygiął). Próbowałyśmy po łotewsku, rosyjsku, polsku, angielsku i znów od początku. Wysyłałyśmy lokalizację z GoogleMaps... zyskałyśmy tyle, że przestał odbierać telefony.
Bodek w tym czasie odwiedził jeden z dwóch łotewskich domów, skąd przyniósł porządne klucze. Uparte śruby puściły, uff. Teraz tylko znaleźć warsztat z oponami, bo nasza tylko do wyrzucenia, a na dojazdówce w taką drogę nijak nie można, to po prostu niebezpieczne. Tyle, że jest sobota, późne popołudnie, bo nam z tą oponą zeszło ze trzy godziny.
Warsztat znalazł się w Rydze. Czynny codziennie do 21:00. Z wielojęzycznych opinii w mapach Google wynikało, że ekipa na 102 w błyskawiczny sposób wymienia rozprute opony (pewnie każdemu turyście, który wypuszcza się poza autostrady). Dotarliśmy do nich o 20:45. O 21:04 było już po wszystkim. Dwa tylne koła nowe i w dodatku zmienione z dwoma przednimi, czyli cztery koła w niecałe 20 min. Mistrzostwo świata.
No to już wreszcie można jechać do hostelu. Czekają na nas dwa pokoje z własną łazienką i wieczorny spacer po Starówce. To znaczy czekałyby, gdybyśmy nie zamówili noclegu na... 8 czerwca 2025! Wczoraj nasz hostel miał już pełne obłożenie i cenę ponad dwukrotnie wyższą. Nie będę już opowiadać o gorączkowych poszukiwaniach kolejnych hosteli, kwater itp. Ważne, że przed 23:00 wylądowaliśmy na miejskim campingu w Rydze. Dziś rano zwijaliśmy się w deszczu. Towarzyszył nam do samej Estonii, całkowicie psując plan dnia, ale o tym już jutro.
Maria Gonta
foto Gontowiec Podróżny
Kliknij w wybrane zdjęcie aby powiększyć
Przekaż 1,5 proc.
Każdego roku, rozliczając podatek dochodowy, masz możliwość przekazania 1,5% swojego podatku dochodowego na wybraną przez siebie organizację pożytku publicznego (tzw. ...
<czytaj dalej>Walentynki po gorzowsku
Pierwsze małżeństwo w polskim Gorzowie zawarto 9 czerwca 1945 roku. Pan młody miał 29 lat (rocznik 1916), a panna młoda ...
<czytaj dalej>Dla wspólnot mieszkaniowych
5 lutego ruszył nabór wniosków o dofinansowanie dla wspólnot mieszkaniowych obejmujących od 3 do 7 lokali w ramach Programu Priorytetowego ...
<czytaj dalej>