Kolejną Twarzą Lubuskiej Niepełnosprawności w kampanii informacyjno-promocyjnej "Możemy, bo chcemy, czyli niepełnosprawni o niepełnosprawnych" jest Marzena Wujczak z Lubska.
W latach 60. minionego wieku cesarskie cięcia były rzadkością. Kiedy Marzena Wujczak miała pojawić się na świecie, mama rodziła ją przez cztery dni pod tlenem. Siostry zakonne, które prowadziły szpital, zdecydowały, że kobieta powinna urodzić siłami natury. - Po czterech dniach porodu wyrwały mnie na siłę. Miałam więc uszkodzony obojczyk i biodro - mówi mieszkanka Lubska. - Obojczyk nastawiono mi od razu, a z biodrem sprawa wyszła dopiero, jak zaczęłam raczkować, bo tę nogę ciągnęłam za sobą. Było już za późno na pieluchowanie. Zaczęłam chodzić dopiero w wieku półtora roku. Później, kiedy miałam trzy i pół roku, trafiłam do Świebodzina na rekonstrukcję stawu.
Taki początek życia musiał pozostawić po sobie ślad na późniejsze lata. Mała Marzenka nosiła but ortopedyczny. Nie była jednak traktowana jak dziecko specjalnej troski ani zwolniona z zajęć wychowania fizycznego, bo po operacji wszystko się wyrównało.
- Nauczyciele wiedzieli, owszem, że jest coś takiego, jak specjalna troska, ale pani wuefistka była bardzo ostra - wspomina dorosła dziś Marzena Wujczak z Lubska. - Nie było tłumaczenia, że się boję na przykład przeskoczyć przez kozła. Musiałam, mimo że zawsze hamowałam przed nim i ostatecznie nigdy przez niego nie przeskoczyłam, to nauczycielka nie zwolniła mnie z tego. Próbować musiałam. Nie było tłumaczenia, że miałam operację biodra. Oczywiście, z tego powodu miałam ocenę dostateczną i nie cierpię wychowania fizycznego do tej pory.
Za młoda na endoprotezę
Życie bez oszczędzania biodra dało o sobie znać w dorosłości. W 2007 r. Marzena Wujczak przeszła operację wszczepienia endoprotezy, ale to, jak do niej doszło, nadaje się na reportaż pt. "Jak Marzena z NFZ-etm wygrała".
W skrócie całą swoją historię opowiada tak: "W wieku lat czterech przeszłam rekonstrukcję stawu w szpitalu w Świebodzinie. Przez półtora roku leżałam w gipsie. Potem była rehabilitacja i noszenie buta ortopedycznego. Mając dziesięć lat, w czasie ferii zimowych, upadłam na lodowisku i dostałam wstrząsu mózgu, czego następstwem była epilepsja. Z biodrem czułam się w miarę dobrze, do czasu przybrania kilku kilogramów, kiedy zaszłam w ciążę. Mimo wszystko chcę pracować, kończę szkołę zawodową i podejmuję pracę. Nie na długo, bo epilepsja daje znać coraz częściej i lekarz kieruje mnie na rentę. Zaczynają się bóle nie tylko biodra, ale też kręgosłupa. Do tego dochodzi walka z atakami epilepsji. Z czasem zaczyna skracać się noga i wieku 36 lat w marcu 2001r. dostaję skierowanie na angioplastykę stawu biodrowego. Od ordynatora ortopedii słyszę, że jestem za młoda na taką operację i mam się zgłosić w wieku 42 lat. Czyli czeka mnie sześć lat życia w bólu. Wcześniej, w styczniu 2001 r., zabierają mi rentę, bo według ZUS nastąpił cud. Jestem zdrowa. Zakładam sprawę w Sądzie Pracy o przywrócenie świadczenia. Orzecznikiem sądowym jest mąż orzecznika ZUS i mimo że noga była krótsza o 1,5 cm, stwierdza zwykłym badaniem, że kończyny są równe i ruchome. ZUS mówi sądowi, że zaginęły moje dokumenty. Sędzia nie daje się zwieść i pod groźbą kary nakazuje je przedstawić na następnej rozprawie. Podchodzi też poważnie do mojego zarzutu, że zaszedł konflikt pomiędzy orzecznikami (małżeństwo). Bronię się sama i wygrywam. Noga oczywiście robi się coraz krótsza, w międzyczasie nasilają się bóle kręgosłupa - po kilku latach okazuje się, że to przepuklina w odcinku lędźwiowym. Wreszcie nadchodzi upragniony czas operacji. Zgłaszam się do szpitala w lutym 2007 r. i słyszę, że zmienił się system zapisu kolejkowego. Mam się zgłosić za cztery lata. Wiem, że nie mogę tyle czekać, bo grozi mi wózek inwalidzki. Odwołuję się do Rzecznika Praw Pacjenta w NFZ. Dostaję wiadomość, że mam prawo odwołać się do Izby Lekarskiej. Nie robię tego, bo wiem, że nic to nie da. Uderzam do Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Sprawa nabiera tempa i kwalifikują ją do Programu Spraw Precedensowych ze względu na dyskryminację z powodu młodego wieku. Od tego momentu już nie walczę sama. Dostaję prawnika pro bono. Następuje wymiana korespondencji pomiędzy HFPC i Szpitalem Wojewódzkim. Szpital broni się kłamstwem i... ginie moja dokumentacja. W listopadzie 2007 dostaję informację, że mogę zgłosić się na operację. Od tej chwili moje życie się zmienia. Nie jestem uwięziona z powodu bólu. Noga zostaje naciągnięta całe pięć centymetrów, bo tyle się skróciła do czasu operacji. Niestety, wkrótce okazuje się, że przez długie czekanie na operację nastąpił straszny zanik mięśnia na lewym biodrze i noga robi się krótsza o dwa centymetry. Ale to nic. Mogę z tym żyć. To TYLKO dwa centymetry."
Cdn.
Tekst i foto Hanna Kaup
Projekt otrzymał dofinansowanie ze środków PFRON przy wsparciu Województwa Lubuskiego – Regionalnego Ośrodka Polityki Społecznej w Zielonej Górze i jest realizowany przez Fundację Ad Rem oraz portal prasowy www.egorzowska.pl od lipca do grudnia 2015 r.
« | kwiecień 2024 | » | ||||
P | W | Ś | C | P | S | N |
1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 |
8 | 9 | 10 | 11 | 12 | 13 | 14 |
15 | 16 | 17 | 18 | 19 | 20 | 21 |
22 | 23 | 24 | 25 | 26 | 27 | 28 |
29 | 30 |