zygmunt_marek_piechocki BLOG
Konfesyjne rozmyślania w fotelu ogrodowym
na koniec sezonu artystycznego
Mylą się ci, którzy spotykając mnie mówią: „Oj, Marek! Ty to się znasz na muzyce. Powiedz…” i tu następuje jakieś pytanie. Nie zawsze potrafię odpowiedzieć, ponieważ nie jest prawdą, że znam się na muzyce. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć – dość kolokwialnie zresztą - że liznąłem nieco z wiedzy o kompozytorach, czytając ich biografie. Że wiem coś tam o kompozycjach z tego, co można przeczytać i z tego, co słyszałem na wykładach w Akademii Muzycznej w Warszawie, do której sobie swego czasu chodziłem jako wolny słuchacz. Także, z tzw. osłuchania. Daleko mi jednak do epitetu „znawca”.
Więc nie napiszę, jak to niektórzy oczekiwali, podsumowania sezonu muzycznego 2014/2015 w Filharmonii Gorzowskiej. I nie sądzę, by ktokolwiek z Miasteczka G. pokusił się o takowe.
Owszem, było w tym czasie kilka znakomitych prezentacji muzycznych, które we mnie – kiedy oglądam teraz programy z koncertów – budzą nadal pozytywne emocje. Ale to przecież bardzo osobniczy, mój własny ogląd.
Uważam za błędne mniemanie, że Filharmonia jest niepotrzebna, że dla kilkunastu melomanów nie warto utrzymywać takiej instytucji kultury, która zabiera pieniądze innym, mniejszym jednostkom. Ha! A gdzie są ci, kto ich zliczy, którzy zapełniali do ostatniego miejsca koncerty z primadonnami operowymi, czterema tenorami i chociażby, jak ostatnio, na występie panów z „Grupy Mozarta” czy też w plenerze, za Wartą, na zakończenie sezonu? Kto zmierzy decybele braw na tych koncertach, zliczy powstawanie z miejsc, liczbę bisów? Owszem, nikt! I proszę nie pisać w portalach, że Filharmonia to twór niepotrzebny. W niej i coś dla melomanów i dla tych, którzy niekoniecznie symfonie Ludwiga van Beethovena uważają za muzykę dla siebie.
György Szántó w swojej książce „Stradivarius” słowami niemieckiego skrzypka Gobby’ego Eberhardta powiedział „…muzyka zaczyna się tam, gdzie umierają słowa”. Rozumiem to tak, że dopóki o muzyce, jej wykonaniu można coś powiedzieć, to jej nie ma. Jeśli słowa nie są w stanie jej opisać, wtedy jest. Znaczy to nic więcej, że tylko o marnej muzyce można pisać, mówić. O wielkiej, milczeć. A więc?
„Syndrom Mozarta”. Wie ktoś, co to takiego? Schorzenie, stan ducha, rodzaj myślenia? Sądzę, że te trzy przymioty razem. Owszem. Nikt nie opisał takiego stanu psychicznego. Ale spotykany jest często. Nader często. I doświadcza go wielu. To przede wszystkim rodzaj relacji. Zwłaszcza pomiędzy tymi o stabilnej pozycji, a outsiderami – tymi, którzy swoją działalność prowadzą na własny rachunek, są osobni. Nie chcą i nie życzą sobie być nikomu poddani. Ba! Nie chcą od kogokolwiek zależeć, być podległymi – stąd jakże spektakularne odejście Amadeusza od biskupa Salzburga. Nie czują się dobrze w ciągłej sytuacji petentów stojących u drzwi. Ale jednocześnie zabiegają o uznanie, aprobatę, uznanie. Taki węzeł gordyjski. Przecina się go mieczem. Mozart nie zdołał. I wielu innych, jak ja. A książkę Norberta Ellasa „Mozart portret geniusza” polecam. To opowieść o Amadeuszu – Człowieku.
Jest jeszcze świadomość. Własnej wartości, która nic nie znaczy w obliczu tych o „stabilnej pozycji” (w przypadku Mozarta była to arystokracja mająca za nic grajka, mimo że był geniuszem. Jakże chwilowymi były jego sukcesy. A jadać musiał ze służbą, ubierać liberię pana).
Jest jeszcze smak i wyczucie. Jaki jest miarodajny? Któremu schlebiać? Jakiemu ufać?
Ludwig van Beethoven osiągnął to, czego Amadeusz Mozart pragnął – niezależność twórcy. Prawdziwe, nieudawane i tylko chwilowe uznanie arystokracji. Później, w czasach romantyzmu, muzycy, kompozytorzy stawali się równymi z establishmentem tamtego świata. Bywali na salonach. Hołubiono ich, nagradzano, zapraszano – Fryderyk Chopin, Ferenc Liszt. Znane jest powiedzenie Liszta: „Cóż, mój Fryderyku! Skazani jesteśmy na hrabianki!”
A po co ja to piszę? A tak sobie. Po prostu, wakacyjne dywagacje. Wspomnienia.
No właśnie! W tym sezonie artystycznym mój sukces niebywały: cieniutki tomik, z 14. tekstami poetyckimi (mam nadzieję, że ich zawartość upoważnia do tego przymiotnika), który nazwałem „Ad libitum”, sprzedał się w trzech egzemplarzach! Kupiły moje znajome, pewnie z litości. Ciekawym, ile zostało przeczytanych z tych kilku dziesiątek, które rozdałem. Ad libitum – to termin muzyczny. Dowolnie, według uznania. Tak też, osobniczo, prezentuje się w tekstach to, co myślę, przeżywam, czuję, uważam. Nieprawdą jest, że są treściowo zapisem o poszczególnych utworach muzycznych, które przywołuję. To tylko odniesienia. Zapisałem w tym tomiku samotność, marzenia, potrzebę wyciszenia się, oddalenia od „miasta”, jego zgiełku. To teksty o bezsilności, braku oparcia w drugim człowieku, potrzebie bliskości i wspólnego rozumienia muzyki, literatury, o potrzebie piękna, o strachu przed przeznaczeniem – tym co niewiadome, o życzliwości, ludzkiej kondycji, poczuciu odpowiedzialności, spełnieniach, świadomości ułomności każdego z nas, dążeniu do doskonałości.
Nieprawdą jest, że tekst „o lekarzu” nie pasuje do całości, jak napisała w swojej recenzji Pani K K. On nie jest o lekarzu – on jest o bezsilności. Właśnie o braku oparcia w drugim człowieku.
Każdy tekst zaczyna się od słów: „Przychodzę do ciebie z…”. To przecież wołanie! Człowieka, który CHCE być z innymi. Szuka akceptacji. To nie tylko ja. To wielu spośród nas.
Tyle że to niebywale trudno zrozumieć.
Cóż? Sukces tomiku skłania mnie do odesłania uzyskanej kiedyś legitymacji ZLP. Nie chcę obniżać poziomu tejże organizacji. Może wszystko, co piszę, jak to ładnie nazywa literat i krytyk Leszek Żuliński, to „produkty literaturopodobne”?
Nie wytrzymuję tempa peletonu!
A to fragment z blogu Leszka Żulińskiego – poety, pisarza, recenzenta literackiego:
„Andrzej był wyjątkowo osobliwym, wyrazistym poetą i zdolnym dramaturgiem; szkoda, że nie wytrzymał ciśnienia czasów i okoliczności. We wspomnianym wywiadzie na jedno z moich pytań Lenartowski odpowiedział: „Za nikogo się nie uważam. Za faceta, który dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności napisał i wydał parę książek i dzięki temu samemu zbiegowi okoliczności nie napisał książek, które powinien był napisać. Za faceta, którego książki nie mają żadnego miejsca na mapie literatury, w gruncie rzeczy znaczą bardzo niewiele, choć gdy pisałem, wydawało mi się, że będą znaczyć. Może również dlatego stąd to wszystko, że zawsze dobiegałem do jakiejś tam iluzorycznej mety spóźniony, kiedy ostatni sędzia zwijał taśmę i myślał już tylko o żonie i dzieciach, i odpoczynku, a nie rejestrowaniu czyjegoś opóźnienia”.
Jakiś dramat literacki, dramat rozczarowania i zawodu, drzemie do dzisiaj w tej odpowiedzi”.
Jakże wpisuje się ta wypowiedź w moje ostatnie doświadczenia! Owszem, nie dorastam literacko do Lenartowskiego. Ale i tak!
Robić coś, co sprawia radość. Jest potrzebne, chciane i… doceniane, zauważane! Niedeprecjonowane. Mieć z tego satysfakcję, poczucie, że jest coś w tym dobrego. Jakieś piękno.
Tak. Recitale fortepianowe. To było to! Trzeba do nich wrócić. Nie pisać o Muzyce. ale Ją pokazywać.
Pisałem w Łośnie na przełomie lipca i sierpnia.
Z. Marek Piechocki
25 sierpnia 2015 23:04, Marek Z. Piechocki
Dodaj komentarz:
Komentarze:
A w skrócie - o co chodzi w tym pisaniu? Widocznie muza kiepska była że trzeba tyle o niej pisać?
Zgodnie z wywodem "...tylko o marnej muzyce można pisać, mówić. O wielkiej, milczeć...."
Anonim_1791, 26.08.2015, 13:58, 78.10.248.2 ##
Anonim1791 - czepiasz się; mi się fajnie czytało. Ja mógłbym kupić " ad libitum ", tylko gdzie ?
Anonim_4986, 26.08.2015, 18:46, 188.146.129.141 ##
W antykwariacie przy WiMBP ):-)
Anonim_6555, 26.08.2015, 21:55, 81.190.177.149 ##
Bardzo mądre, choć refleksyjnie smutne.
Anonim_3535, 26.08.2015, 23:02, 89.228.137.97 ##
Rozważania mimo, że co prawda konfesyjne to jednak melancholijne. Ludzie książki piszą niestety niewielu je czyta. Ludzie komponują ale ... Filharmonie są jedną z podstaw życia kulturalnego miast. Są jednak miasta gdzie korzystania z tego nie wpaja się nawet na uczelnianych wydziałach humanistycznych. Tożsamość kulturalna "masteczka" ucieka w Landsberskie klimaty marginalizując gorzowskich twórców. Róbmy swoje aby to zmienić :)
Rafał K., 27.08.2015, 10:10, 83.11.124.114 ##
Serwis www.egorzowska.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy, które są wyłączną własnością ich autorów.
Prezydent w ministerstwie
Prezydent Gorzowa w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego.
- Z doświadczenia wiem, że najważniejsze są relacje bezpośrednie. Ustalenia, które zapadają wtedy ...
<czytaj dalej>Tarasy jeszcze niedostępne
Woda w Warcie opada, odsłaniają się zalane tarasy. Niestety, ze względów bezpieczeństwa, nie mogą być jeszcze udostępnione.
Zdecydowała o tym ekspertyza ...
<czytaj dalej>Apel o pomoc w sprawie odbudowy AJP
W dramatycznej dla uczelni i miasta sytuacji potrzebne jest wspólne działanie. Dlatego prezydent miasta Jacek Wójcicki apeluje o pomoc w ...
<czytaj dalej>Rozmowa z komisarzem Wojciechowskim
Komunikat w sprawie rolników.
Zgodnie z wczorajszą rozmową telefoniczną z komisarzem rolnictwa Januszem Wojciechowskim przekazuję, że na najbliższym i ostatnim w ...
<czytaj dalej>